Już po siódmej buszowałam po kuchni.
Bigosu się mi robić zachciało.
Golonka się została ze świniaka. A ja laik kulinarny nie wiem jak się gtuje golonkę, to bigos na golonce będzie.
Ślubny zadowolony.
Się teraz ten bigos prychci.
Mała się wprawia w kuchni i bigos ze mną gotuje.
Teraz śpi, się kurczę zmęczyła.
A mnie tylko ogarnięcie domu zostało, wstawienie prania.
Kurtki zimowe Ślubnego. Robocze kurtki zimowe. Będę się modlić, żeby się doprały.
I idziemy z Małą na słońce.
Pogoda idealna.
No, prawie.
Wiem, narzekać po tak długiej zimie nie powinnam, ale....
Właśnie jest to "ale" mnie ta pogoda wykończy.
Te, które chodziły w ciąży latem wiedzą o czym mówię.
Brzydko mówiąc pocę się jak świnia.
I żadne antyperspiranty nie pomagają.
Co z tego, że pod pachami aplikuję sobie bloker skoro cieknie mi z głowy, plesów między piersiami.
Wszędzie dosłownie, wszędzie.
Ale niech juiż lepiej będzie ciepło.
Jakoś wytrzymam.
Na te najgorsze godziny chowam się w domu....
Blogger oszalał.
Nie chce zdjęć dodawać.
Trudno.
Relacja foto innego dnia....
Miłego!
Ja się dzisiaj spaliłam jak robiłam swój nowy skalniak ;)
OdpowiedzUsuńA czy Ty wiesz, że ja nigdy przenigdy golonki mojemu nie ugotowałam? Właśnie mnie oświeciło :)))