Obserwatorzy

niedziela, 30 czerwca 2013

o tym, że z planów czasem nic nie wychodzi.

Nie było ani zakupów, ani mile spędzonego czasu ani też wypadu na imprezę.

Była za to wielka awantura, moje łzy, bardzo dużo łez i wzajemne pretensje.

O co to nawet pisac mi się nie chce.

Ślubny oczywiście jak zwykle dał popoalić swoimi bezpodstawnymi fochami.

Ciekawe jak będzie pokutował jutro, czy we wtorek.
Bo nie daruję.


Nie gotuję dziś obiadu. I choć mam wielką ochotę na rosół, to sobie odpuszczę.
Wszak mam całą lodówkę pełną jedzenia.
Kapusta, gołąbki itp....

Od rana przełożyłam Małej spacerówkę.
Wolałam gondolę, ale w spacerowej wersji ma jednak więcej miejsca.
Pół godziny jak nie więcej męczyłam się, żeby to ustrojstwo dobrze złożyć.
Najwięcej czasu zajęły mi pasy, ich zmontowanie i dobre ułożenie.
to była dobra decyzja, buda jest głębsza, mocniej ją mogę naciągnąć, jednak miałam wrażenie, że w gondoli Mała ma jakby cieplej, jest lepiej osłonięta od wiatru itp....


Pogoda się znów popsuła.
Zimno, wiatr wieje, deszcz popaduje.
Jakby nie lato a jesień, albo wczesna wiosna.



Chce mi się więcej przetworów.
Dziś mnie już nosi. Już mi się chce kolejnych truskawek czy innych owoców.
Wiecie jak bardzo żałuję, że nie mamy własnego ogródka gdzie mogłabym posadzić swoje własne warzywa.
Niestety tutaj ziemia nie ta. Sam piach, chwasty tylko rosną.

Blogger oszalał, już nie wiem ile czasu nie mogę dodać zdjęć.
Masakra jakaś....


Miłego dnia Wam życzę!

sobota, 29 czerwca 2013

o sobocie, truskawkach,zakupach, imprezach i rozpuście

Sobota nadejszła.
A ja nie mam motywacji. Niechcemisię.

Się trzeba spiąć i zrobić. I spokój.

Gołąbków wczoraj narobiłam. Tylko sos spod tych gołąbków nie jest taki, jak babcia robiła. Szkoda. Wielka szkoda.

I truskawkowy mus zrobiłam. I dylemat mam, bo kilka wieczek mi 'pstryka' wiecie, są te słoiczki, co świeżość się sprawdza po tym, czy nakrętka pstryka. I nie wiem, czy się zapasteryzowało i bez obaw mogę wynieść do piwnicy, czy musimy zużyć w miarę na bieżąco.

Słoików sobie muszę kupić więcej, bo tak mi się spodobało robienie tego musu, że normalnie szok, masakra i w ogóle. Na zimę będzie miodzio.
Ślubny się w czoło puka, mówi, że oszalałam.

A jak dostałam powera wczoraj, to jak ten struś pędziwiatr z bajki.
Za to odbiło się wieczorem, plecy bolały.
Ale nic to, zawsze mnie wieczorem bolą, tylko wczoraj trochę bardziej.

Już widzę te kompoty, musy i inne truskawkowe cuda, czekam też z niecierpliwością na ogórki i wiśnie.

Oszalałam chyba.

W parafii dziś święto, rozpusta. Ślubny tak mówi.
Odpust znaczy.
Dziadki biorą Małą i jadą na mszę.
Ja w tym czasie mam chwilę oddechu, znaczy mogę więcej zrobić.


Na zakupy się wybrać muszę.
Ślubny oczywiście jęczy, bo JYSK chcę odwiedzić w poszukiwaniu pokrowców na ubrania. Widziałam na stronie, że w promocji są, czy coś.
No i standardowe cotygodniowe zakupy dla Małej, mleko itp...


Impreza dziś w sąsiednim miasteczku.
Nawet byśmy nie wiedzieli, tylko Ślubny dostał kupon na piwo.
Się więc pewnie wybierzemy.



Blogger się zbuntował, nie chce zdjęć dodawać.
Chyba mu muszę powiedzieć do rozumu.
Tylko nie teraz.
Teraz korzystam z okazji, że Mała grasuje ze swoją ciotką i pędze posprzątać.
Bo obiad przecież mam. Zupa i gołąbki.

Może później się uda coś dodać.


Miłego dnia!
I może w końcu ta pogoda się ustabilizuje.

czwartek, 27 czerwca 2013

O bałaganie i trochę prośby małej.

Są takie dni kiedy sprzątam i sprzątam i sprzątam, a bałagan jak był, tak jest.

Gdzie się nie przekręcę i nie przejdę, tam burdello na kółkach.

Co bym nie zrobiła i ile bym nie starała się ogarnąć ten szał, to mi nijak nie wychodzi.


Dziś mam taki dzień.
Szału chcę dostać, bo od samego rana się uwijam, a efektów nie widać.
Pieprznę w końcu tym wszystkim i się skończy. A burdel jak był, tak będzie.


Dziś skórkę z pomarańczy kandyzowałam.
Się mi więły dwie pomarańcze jakimś cudem ostały, wolę nie wiedzieć czemu się jeszcze nie popsuły, w każdym bądź razie wykorzystałam okazję i wyszedł mi słoiczek po koncentracie skórki.

No i korzystając z okazji, że takową mam, to dodatkowo pieką się muffinki czekoladowe ze skórką.
Ciekawe, czy wyjdą, bo nie miałam proszku, tylko sodki dodałam, trzymajcie kciuki żeby sodką nie zalatywały w smaku :)

Ogólnie odkąd mam blachę do muffinek i dokupiłam papierki, to piekę je co drugi dzień.
I za każdym razem są inne.

I to jest w nich najlepsze.


I pytanie mam do Was, ma ktoś  ten zestaw do przechowywania?

Bo powoli szykujemy pokój dla Małej i potrzebuje takiego, lub podobnego regału do przechowywania zabawek, a nie wiem jak z funkcjonalnością i wykonaniem.
A może lepiej kupić zwykły regał w sklepie i dopasować zwykłe pojemniki.

Bo w lipcu i na początku sierpnia chcę wykończyć Małej pokoik. Kupić większe łóżeczko i przyzwyczajać ją do samotnego spania. Łatwo nie będzie więc chcę ten proces zacząć odpowiednio wcześniej, żeby Mała nam w żadną traumę nie wpadła, gdy tak z dnia na dzień zostanie wykopana do osobnego pokoju.

Mebelki na pewno będziemy zamawiać w zaprzyjaźnionym sklepie, w którym z racji n ilość kupionych tam rzeczy mamy spory rabat, tylko wątpię, czy będą mieć podobny system do przechowywania. A ten z Ikei jest całkiem, całkiem.
Pojedziemy, obejrzymy, zobaczymy.

A skoro mamy wyszykować Małej pokoik, to garderobę i cały majdan tez musimy przenieść. Więc na większość rzeczy będę potrzebować zwykłych, plastikowych pojemników z pokrywką. W rozsądnej cenie, bo wszystkie co oglądaliśmy to kurka drogie były!

Na Ikeowej stronie pojemniki z tego systemu wydają mi się w całkiem rozsądnych cenach i pojemnościach, tylko jak to jest na żywo, ten plastik jest sensowny, gruby, czy może taki sobie, może ktoś ma, ktoś widział, macał?

A może w jakimś innym markecie budowlanym ktoś widział podobne, byle spore, w rozsądnej cenie?



Muffinki mi się piekły tyle, ile pisałam ten post :)
Wyszły nieźle, powyrastały elegancko, bo napakowałam ciasta do pełna.
Nie zalatują sodką, są chyba trochę za suche i jakby mało słodkie,  ale to nic.
Dołożę polewy i będą bardziej słodkie.
A, że suche, cóż, następne będą lepsze :)

Chciałam dodać zdjęcie na potwierdzenie moich słów, ale blogger współpracy odmawia.
Musicie mi wierzyć na słowo zatem :)


Miłego dnia!

środa, 26 czerwca 2013

Pada, mży, o ogrodzie i lenistwo

Pogoda za oknem nas nie rozpieszcza.
Mży, pada, cholera wie co to jest.
Chłodno, właściwie to zimno, bo Ślubny w polarze chodzi.


Pobimbałam sobie wczoraj, nie było wody, więc się obijałam.
Obiad był, a gary zalegające w zlewie i zmywarce, cóż wody nie ma, więc nie było jak porządku zrobić.
Mogłam sobie na spokojnie po odpoczywać trochę, polegiwałyśmy z Małą na łóżku, trochę snułyśmy się po dworze i domu bez celu.

Za to wieczorem musiałam się spiąć.
Mała szybko usnęła, a ja załadowałam zmywarkę, co się nie zmieściło umyłam ręcznie, zrobiłam ogólny porządek i już. Nawet sprytnie mi to poszło. Szybciuteńko.


****

Każdy chce mieć piękny ogród.
Taki z miejscem na wypoczynek,kącikiem dla dziecka, zielskiem przeróżnym i grillem.
Każdy, a przynajmniej ci, co swoje podwórko mają, taki czy inny, ale ten ogród jest.

Ja też bym chciała.
Tylko od mojego chce nia, do posiadania to długa droga.
Generalnie każdy centymetr działki należy do Ślubnego.
Każde wolne miejsce jest zagospodarowane w 100%
Z tym miejscem pod ogród, czy raczej kącik ogrodowy jest ciężko.

I jak tu zagospodarować żeby się zmieścił i komplet wypoczynkowy, i miejsce na stół + ławki + grill, jakaś mała piaskownica i zjeżdżalnia, trochę miejsca na rośliny w donicach, kawałek jakiejś trawy i może jeszcze hamak, albo huśtawka.
Dużo tych elementów, boję się efektu przeładowania i zagracenia, szczególnie, że mamy bardzo wąsko.

Dylematy do tego, czy zrobić to wszystko w dwa, czy może nawet i trzy lata. Podzielone na etapy, które nam kieszeni nie przetrzepią, szczególnie, że pasowałoby kupić jeszcze odkurzacz i garderobę do domu.
Bo w ciągu roku, to pojedzie nam po kieszeni jak ta lala.

Ja bym chciała już, teraz, zaraz.
Ale najpierw wiem, że trzeba dokładnie zaprojektować, potem przyszykować podłoże pod trawę i jakieś podłoże pod miejsce na stół i ławki.
Komplet jadalniany, czyli stół i ławki będziemy mieć robiony na zamówienie przez stolarza, więc to nam odpada.
Kupno mebli wypoczynkowych, donic i innych elementów małej architektury też nieźle trzepie po kieszeni.
O ile jakieś donice mogę dokupywać partiami o tyle komplet sofa + stolik + 2 fotele trzeba kupić razem.
Okropnie podoba mi się technorattan.
Taki porządny komplet to jakieś 3tyś albo więcej. I też nie wiadomo, czy będzie to mogło zimować na zewnątrz, bo miejsca w pomieszczeniu nie mamy.


Jejuniu, dużo dylematów, bardzo dużo.
Ślubny mnie już słuchać nie chce.

Dla niego stanęło na 'kiedyś się zrobi'

A mnie chce się już teraz, zaraz.

I już.


Miłego dnia!
I słońca...


poniedziałek, 24 czerwca 2013

Ściana wstydu albo the wall of shame. Jak kto woli.

To co, blogowa akcja ogarnij swój pierdolnik?

Ekhm, przepraszam źle napisałam, blogowa akcja lubię sprzątać, tylko nie lubię tego robić zbyt często :)
No dobra, przyznam się, mam takie jedno miejsce, gdzie nigdy nie chce mi się posprzątać i potrzebuję motywacji.


A w myśl zasady 'blogerka blogerce zawsze z pomocą' choćby mentalna pomocą proponuję


Zasady:

1. Zgłaszamy się pod tym postem do powiedzmy 07.07. Ot, taka data ładna :)

2. Prezentujemy najbardziej zabałaganione miejsca w domu czy ogrodzie. Może to być garderoba, szafa, szafka w kuchni, komoda, całe pomieszczenie lub tylko jego kawałek, byleby przedstawiało sobą widok w naszym mniemaniu wołający o pomstę do nieba.

3. 08.07 chwalimy się pierwszym zdjęciem z efektem 'przed' i czekamy na słowa otuchy i zachęty zagrzewające do walki, może nawet pomysły dotyczące usprawnienia tej (nie)lubianej czynności się znajdą

4.Do 21.07 mamy czas aby pochwalić się efektem 'po' i zbieramy liczne słowa pochwał jakie to jesteśmy cudownie zorganizowane i to sprzątanie poszło na tak rewelacyjnie. Przy efekcie 'po' wskazane jest wylanie wszystkich żali na ten okrutny bałagan i naszą ciężką z nim pracę, by pochwały były jeszcze gorętsze.
'Przed' i 'po' winny być opublikowane w osobnych postach.

5. Dodatkowo umieszczamy podlinkowany poniższy banerek na swoim blogu, tak, by jak najwięcej nas się zebrało, bo im więcej, tym weselej, prawda?

6. Ochoczo zagrzewamy do walki inne złączone w doli i niedoli uczestniczki :)





No, to who's with me?

Nowy tydzień, nowe wyzwania....

Tak to już jest, że po niedzieli przychodzi poniedziałek i trzeba zaczynać nowy tydzień.
A tą niedzielę spędziliśmy naprawdę leniwie.
Po pysznym rosołku, który w końcu zaczął mi wychodzić, były lody, potem muffinki, kolacja równie apetyczna i leniwy wieczór. Dziecię nam padło już koło ósmej, więc mogłam sobie sprawić ucztę dla nóg.
Porządnie je wymoczyłam w ciepłej wodzie, zrobiłam nowy pedicure i nawet krem wmasowałam :) Totalny szał, nie?


Chciałam tu pochwalić się moim Ślubnym, bo pomimo, że okropnie dużo na niego narzekam, to w niedzielę na każdym kroku należały mu się pochwały.
Bo tak właściwie, to Ślubny się Małą w niedzielę zajmował.
Do południa, kiedy gotowałam obiad, Mała się z nim bawiła, potem gdy robiłam kolację również się Małą zajmował, a no i mieli swój pierwszy raz.
Bo od dnia wczorajszego to Ślubny Małą kąpie.
I choć miał wiele obiekcji i niezbyt chętnie do tego podszedł, bo nie wiedział jak, to wykąpał Małą.
No i całkiem nieźle mu to poszło, po krótkich moich instrukcjach mieli ten moment tylko dla siebie.
Zdaję sobie sprawę, że może ja lepiej bym to zrobiła, lepiej dotarła do każdej fałdki i każdego zakamarka na tym malutkim ciałku, ale ponieważ kąpiemy Małą w misce w brodziku, to ciężko mi jest się tam poskładać tak nisko.
A cóż znaczy ta jedna czy dwie niezbyt dokładnie umyte fałdki, albo troszkę zbyt chłodna woda, gdy widzi się tą dumę w Ślubnego oczach, gdy powiedziałam mu, że fantastycznie sobie poradził.
No nic nie znaczy, dziś też będzie ją kąpał, więc i wodę naleje cieplejszą, i do zaniedbanych fałdek też dojedzie. A Małej nic nie będzie. Lepsza chłodniejsza od za gorącej wody przecież :)
Ale wiem jedno, Ślubny słowa krytyki ode mnie nie usłyszy, bo się zniechęci i guzik z tego będzie.
Zaczynamy od kąpieli, a potem, potem może być już dużo lepiej....

I w myśl zasady "kochaj męża swego, możesz mieć gorszego" stwierdzam, że ten mój pomimo ciągłych moich utyskiwań na Niego nie jest w sumie taki najgorszy.



Dzisiejszy dzień minie pod znakiem kolejnych, zwykłych czynności domowych. Tak, znów będę sprzątać :)

A chwilowo na spokojnie kończę posta i dopijam herbatę. Mała zasnęła, więc mogę sekundę oddechu złapać.

Swoją drogą przez te upały to śpimy na pościeli. Ja mam jeszcze prześcieradło do przykrycia, a Ślubny to ewentualnie sobie jedną nogę narzutą przykryje. I pomimo, że śpi na wierzchu, to i tak się poci.
Mała też bez przykrycia, jedynie ubrana w pajac, lub śpioszki i body, cokolwiek byle z długimi nogawkami i rękawami. I też się poci.


Na szczęście zapowiadają się rześkie dni. Temperatura trochę niższa, wiatru też trochę jest, więc spokojnie można wyjść na zewnątrz bez obaw o ugotowanie na miejscu, dobrze że deszcz w nocy pada.



I na dodatek wodę wyłączyli.
Nici więc ze sprzątania, prania i innych :)
Zostały tylko porządki bez wody, czyli ogarnięcie w szafkach i safie.


Chodzi mi po głowie ściana wstydu. Pokazałabym Wam mój największy pierd.... bałagan.
Tylko tak jakoś samej to wstyd.
Akcja blogowa jakaś by się przydała, czy coś :)

niedziela, 23 czerwca 2013

O sprzątaniu słów kilka, trochę o urodzinach i zakupach...

Zacznę od tego, że prefekcyjna pani domu ze mnie żadna.

Pod ostatnim postem ktoś anonimowy raczył mi wypomnieć, że ja ciągle sprzątam.
Tak właśnie jest. Codziennie sprzątam.
Moja lista do sprzątania codzienna ma jakieś 15 pozycji.
Dużo powiecie, może się tak wydawać, ale gdy się bliżej tej liście przyjrzymy, to jej ogrom zmaleje, nawet bardzo.
Otóż na mojej liście znajdują się takie pozycje jak pościelić łóżko, zamieść podłogi, czy załadować zmywarkę.
Najprościej jak się da rozpisane co muszę codziennie zrobić.
Bo tak mi prościej.
Bo sobie na karteczce odhaczę, co już zrobiłam, widzę co mam jeszcze do zrobienia i najzwyczajniej jestem z siebie dumna, że wszystko wykonałam.

Dlaczego tak robię? Bo tak mi wygodnie, bo to pewnego rodzaju mobilizator dla mnie, największej bałaganiary jaką świat widział.
Bo muszę mieć na kartce napisane, muszę widzieć, inaczej nie zrobię.

Gdy funkcjonowałam bez listy, to dochodzilo do tego, że nie robiłam w domu praktycznie nic, zero, null.
A potem chciałam się wściec i zapalić, bo nie wiedziałam w co ręce włożyć.

Codzienne sprzątanie zajmuje mi jakieś 2 godziny dziennie. Podzielone to jest na raty, zależy jak Mała mi wyznaczy rytm dnia.

I tak, czasem odpuszczam, czegoś nie zrobię, coś odłożę na później. I nie wstydzę się tego.
A na blogu piszę, bo to też mnie mobilizuje. Na mój pokrętny sposób.

Chciałam tu też pogratulować tej anonimowej osobie męża, co wyręcza w sprzątaniu.
Mój Ślubny jaki jest, taki jest, tak szybko go nie zmienię. Ale nie łudzę się, że mnie wyręczy w obowiązkach domowych, no nie powiem, bo czasem wyręcza. Zdarza mu się wsiąść na szczotę i mopa i jechać po podłogach, zdarza ale bardzo rzadko. Tak, powinien mi więcej pomagać, wiem o tym doskonale. Wiem również, że on wstając o 5-tej rano i pracując do godziny nawet 22 nie będzie mi pomagał, bo zwyczajnie nie ma czasu i sił na to.
Ślubny mój nie pracuje po 8-em godzin dziennie w biurowych warunkach. On zapier**** w skwarze, deszczu i śniegu żebym ja mogła siedzieć w domu i o ten dom jako tako dbać.

Tyle na temat sprzątania, mam nadzieję że wszystko jasne :)

****

Dziś Ślubny świętuje swoje trzydziestektóreś urodziny.
Prezent jaki mu sprawiłam, choć zupełnie niepraktyczny to sprawił mojemu dużemu chłopcu wiele radości.
A najważniejsze, w ogóle sie takiego prezentu nie spodziewał.
Co mu kupiłam?
Coś, o czym marzy większość chłopców, tych małych i tych trochę większych też.
Czyli samochód zdalnie sterowany. Ale nie byle jaki, tylko taki wyczynowy, co to ma jeździć po największych wertepach i wybojach.

Muszę Wam powiedzieć, że dla tego błysku radości w oczach Ślubnego warto było wydać każdą kwotę, choć ta wydana przeze mnie jawi mi się jako czyste ździerstwo.

Nic, to zadowolenie jubilata najważniejsze :)
A, że przy okazji dziś jest Dzień Ojca, to i prezent jakby z dwóch okazji.


****

Wczorajszy dzień minął pod znakiem popołudniowych zakupów, dla Małej przede wszystkim bo pampersy itp....
Ale i ja się załapałam.
I mam w końcu zegar, nad którym myślałam okropnie długo. Najpierw nigdzie nie mogłam podobnego dostać, no poza allegro a i tam trochę drogo z przesyłką wychodziło, a tu niespodzianka, i to za małe pieniądze :)

Szukałam jeszcze karafek, o takich w sam raz na wodę w te upalne dni, no i nie trzeba sie martwić o niechcianych muszych topielców. :)





ale nie znalazłam, zaopatrzyłam się za to w pojemniki na przyprawy, plastikowe wiadro z uszami w sam raz na pranie i urocze miseczki, które okazały się być całkiem pojemnymi michami i kilka innych drobiazgów do domu.
Na jeden raz wystarczy, Ślubny zawalu by dostał gdybym kupiła wszystko z mojej listy.
A tak powolutku, bezstresowo realizuję kolejne pozycje :)

Nadal szukam podobnych karafek. Wiem, że są w Ikei, ale podejrzewam, że szybko tam nie zajadę, choć kto wie, kto wie :)


U Was też była w nocy burza?
Bo u nas była, taka całkiem niezła. Tak waliło, że aż się obudziłam, co nieczęsto mi się zdarza.
Za to dzień dziś rześki bardzo, nie ma tej okropnej duchoty i parówy.
Ot, przyjemny dzień w sam raz na leniuchowanie :)

Więc podążam dalej uskuteczniać leniwą niedzielę........Bardzo leniwą nawet, bo Małą zajmuje sie babcia :)


Miłego dnia życzę wszystkim!

piątek, 21 czerwca 2013

Obiecanki cacanki....

... a głupiemu radość.

Miałam nie narzekać na upał.
Miałam.

Jak gorąco!!!!

I tym właśnie sposobem narzekam na upał.

Wczoraj jeszcze jako tako.

A dziś.
Z Małą tylko trochę do południa na dworze, potem cały czas w domu.
No nie da się.
Spocona chodzę jak hm., bardzo spocona chodzę.
Najchętniej co pół godziny biegałabym pod prysznic.

Mała od południa w samym pampersie.
Szkoda mi jej,  biedna się męczy.

I jak tu takiemu maleństwu wytłumaczyć, że w domu chłodnie, że lepiej i w ogóle, kiedy ona by chciała cały czas na zewnątrz.

Miałam wcześniej wstawać i gotowac obiad od samego rana, co by minąć te upały.

Guzik z tego wyszło, wstałam o 9-tej i piekłam się w kuchni jak głupia.

Zupy na szczęście na jutro też mam, więc jutro mi oszczędzone będzie :)



Ufff....
Korzystając z okazji, że Mała śpi mogę spokojnie ogarnąć dom i parę minut odpocząć.

Daje mi ten upał popalić....



Miłego dnia i trochę chłodniejszego wiaterku życzę!

czwartek, 20 czerwca 2013

Lato pełną gębą, pragnienie, choroba, zmęczenie i złość.

Skwar taki, że można się udusić.
W słońcu nijak wyrobić się nie da.
Chyba z 50 stopni normalnie.
Mała od samego rana na podwórku, trochę ze mną, trochę z teściową. Zmieniamy się.

Ślubny mówił, że ok 13 było 32stopnie w cieniu.

Narzekałam na zimno, teraz obiecałam sobie, że narzekać na upały nie będę.
Więc nie narzekam że mi gorąco, że się pocę, że wszystko się lepi a moja twarz wygląda jak burak ze zmęczenia i że chodzę jak kaczka, bo inaczej nie mam siły, brzuch powoli zaczyna przeszkadzać.

Jest słońce, ciepło, jest pięknie!


Jako, że lato to i pasowałoby więcej pić co by nie paść z odwodnienia.
A z moim pragnieniem to różnie jest. Czasem nie mam go w ogóle, właściwie to mało kiedy chce mi się pić, nie wliczam w to wszelkiego wysiłku i innych.
Więc żeby nie truć siebie i Maleństwa kupnymi sokami piję wodę. Ale eby pić tej wody jeszcze więcej, to piję wodę z cytryną i odrobiną miodu, na litr tak z pół łyżeczki dla samego smaku.

Ślubny dziś choruje. Nadal.
Nie ma chłopina głowy do wódki, a bimberek najwyraźniej mu zaszkodził. Właściwie to połączenie kaca i pracy w tym upale mu zaszkodziło.
Jak dobra żona ugotoałam mu ryżankę z marchewką, którą zjadł krzywiąc sie niemiłosierne, bo mało doprawiona. Właściwie nie doprawiona w ogóle i konsystencji zupek dla naszej Małej.
Ale jak chciało sie głupiej głowie wódki, to niech głupia głowa cierpi.

Się znów pokłóciliśmy wczoraj, bo nie chciałam wrócić do łóżka, tylko kolejną noc na kanapie spałam. Wygodnie mi było, to spałam :)  Oj była awantura, była. Tak wielka, że potem do pierwszej w nocy składałam pranie, no rozsadziło by mnie gdybym czegoś nie zrobiła.


Zmęczona jestem, nie dospana i w ogóle.
Ale słońce za oknem sprawia, że mam jakiegoś powera.

Jeszcze tylko umyć podłogi i fajrant.

Nie, wróć zapomniałabym żaden fajrant.

Mam do zrobienia jeszcze rozplanowanie prac na cały tydzień.
Muszę się jakoś usystematyzować, bo albo nie mam do zrobienia nic, albo ginę od natłoku zadań.

A potem to już prysznic i fajrant.

Prezent dla Ślubnego przyszedł.
Ciekawam, czy mu się spodoba.
Mam nadzieję, że tak, bo ostatecznie postawiłam na kompletnie bezużyteczną rzecz, która ma sprawić mnóstwo frajdy, teoretycznie.
I muszę się mocno powstrzymywać, bo najchętniej to rzeczony prezent Ślubny dostałby już dziś, pomimo moich na niego nerwów. Sie kurka doczekać nie mogę i już.



Pędzę myć podłogę i trochę poodpoczywać.

Miłego i słońca dużo!

środa, 19 czerwca 2013

Muffinki, truskawki, mrożonki i laaaato!

Zachciało mi sie muffinek, ale muffinek nie byle jakich tylko takich z truskawkami.
A jak kobiecie w ciąży się coś zachce, to nie ma zmiłuj.

Nabyłam więc droga kupna blachę z dziurkami specjalnie do muffinek, bo takowej jeszcze nie miałam, truskawek dwa kilo też kupiłam i kilka innych rzeczy również, no bo przecież na zakupach byłam.

Wróciłam ja do domu pierwszy apetycznie wyglądający przepis sobie zanotowałam i zabrałam się za organizowanie składników.
Mąka jest, cukier też jest, jajka,mleko, proszek do pieczenia, olej, no wszystko w domu było.
Blachę umyłam, bo trzeba wiadoma rzecz.

Składniki mokre z mokrymi, suche z suchymi połączyłam, wiadomo, potem mokre z suchymi, to też wiadomo, wiadomo prawda?

Piekarnik się gdzieś tam w tle rozgrzewa a ja chcę się brać do nakładania tego ciasta co się ma stać moimi pysznymi muffinkami z truskawkami do mojej super wypasionej nówki sztuki nie śmiganej blachy, i następuje zonk.
Bo powszechnie wiadomo, że dla własnej wygody i poniekąd bezpieczeństwa muffinki piecze się w papilotkach.
A ja papilotek niet, null, zero.
Przypomniałam sobie jak to ktoś, gdzieś kiedyś zamiast papilotek użył papieru do pieczenia. i te muffinki wyglądały tak ładnie, inaczej, no cud, miód i orzeszki.

Moje tak nie wyglądały. Papier nie chciał się ułożyc tak jak ja chciałam, a jak się już pozaginał, to na miejscu zostać nie chciał, wyskakiwał z formy. No cuda, panie cuda.

Po soczystej porcji słów niecenzuralnych, gdy pół blatu i ja do połowy w cieście utaplana po nierównej walce z przeklętym papierem do pieczenia wszystkie dwanaście miejsc było jako tako ciastem napełnione, pół truskawki w każdą włożone, blacha wylądowała w piekarniku, ja mogłam ogarnąć powstały burdel, muffinki się upiekły, nie wyglądają jak te ze zdjęć, ale i tak są pyszne.
Następnym razem dodam więcej truskawek:)

Pisałam już wyżej, że kupiłam dwa kilo truskawek.
Z doświadczenia wiem, że liość ta jest zbyt duża żebym mogła zjeść to wszystko na raz, no nie da się nijak, a truskawki na dzień następny nadają się już tylko do wyrzucenia, gniją w zastraszającym tempie.

Znalazłam więc sposób na zachowanie świeżości tych krótkosezonowych owoców.
Zamroziłam.

Odkrycie, nie?

Takie nie umyte, z szypułkami powkładałam w jednorazowe pojemniki na ciasto, co mi się jeszcze z chrzcin zostały i fruu do zamrażalnika.
Koniecznie muszę się zaopatrzyć w większą ilość pojemników, tylko takich plastikowych i pomrozić więcej owoców, truskawek, malin, wiśni, jagód..... Zimą do ciast, muffinek czy innych będą jak znalazł :)

I kompotów też muszę narobić.
Tylko muszę nakupić słoików, bo też nie mamy. Kilka po ogórkach korniszonach obiecałam już mamie, bo ona też będzie robić korniszony :)

W ogóle mam takiego ogromnego powera na weki w tym roku, że masakra.
Zna ktoś jakieś fajne przepisy na ogórki ?
Z owoców to jedynie kompot, za dżemami nie przepadamy, z warzyw to ogórki, bo one schodzą najwięcej, papryki mam chyba ze 20 słoików jeszcze i nie ma kto jej zjeść, a innych warzyw też niespecjalnie :)

Wiecie, że jest lato?
Takie super, hiper mega wypasione lato jest.
I choć większą część dnia spędzam w domu sprzątając, gotując obiad i tak dalej, no i chowając się przed tym okrutnie palącym słońcem, to  morda mi się cieszy jak nie wiem co, szczególnie że Ślubny w końcu załatwił mi ścięcie lipy za domem, teraz wystarczy trochę porządku tam zrobić i już będę miała kącik wypoczynkowy super wypasiony.
Się może doczekam, kiedyś :)

Aha, Ślubny dziś nadal chory.
Na tyle chory, że się na noc z sypialni wyprowadziłam.
Znacie samogony, bimber znaczy. Pewnie znacie. I wiecie, że ma on specyficzny zapach.
A taki trawiony zapach ma jeszcze bardziej specyficzny.
To sie wyprowadziłam, bo wyrobić się nie dało. No nijak sie nie dało.



Zamówiłam mu prezent na urodziny. I mam wielką, ogromną nadzieję, że dojdzie.
Taka mam nadzieję, że hej!
Choć nie powinnam mu nic kupować, bo nie zasłużył.
Ale niech ma, się ucieszy. Mam nadzieję, że sie ucieszy.
I morda mi się śmieje, bo Ślubny będzie miał problem, bo ja imieniny mam w lipcu :) a on nie lubi prezentów kupować, bo nie wie co kupić :D
I wiem, podła jestem, okropna i okrutna. Ale morda mi się cieszy na samą myśl o tym jego problemie :D
Nie przyznam się, że ja nad prezentem dla niego, to dwa miesiące myślałam


Dobra, lecę pranie wstawić i powiesić i wstawić kolejne, i podłogi umyć i poskładać pranie i ogarnąć w kuchni burdel po obiedzie i w końcu trochę odpocząć...



Miłego dnia!!!!

wtorek, 18 czerwca 2013

złość i zmęczenie

Ja zła.
Ślubny hm, zmęczony snuje się po domu, nie pracuje, bo sił mu brak.

A to wszystko przez to, że wczoraj dowiedzieliśmy się szczegółów.

Ten nasz maluszek ma już jakieś 22cm i waży ok 460g

 Ślubny musiał oblać, bo syn.

Więc jak tu nie oblać.

I dziś ja zła, on 'zmęczony'

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Poniedziałkowym przedpołudniem

Bo dziś jest poniedziałek, trzeba wrócić do rzeczywistości.

A wczoraj z racji pięknej pogody i głębokiego postanowienia dzień mijał nam tak


A potem to już tylko pełne zainteresowanie

Bo przecież cała ferajna niewarta jest uwagi :) I tylko mama z tatą się zachwycali, jakby było czym :)
A w programie jak na załączonych obrazkach




Paw co sobie luzem chadzał, kotki drzemkę sobie ucinały, żyrafy, żubry i wiele, wiele więcej.

Czyli wizyta w ZOO w Łodzi.
O 11 jak podjechaliśmy, to było ciężko z miejscem do parkowania.
Następny wyjazd, dużo wcześniej, najlepiej koło 9-tej na otwarcie.
Nogi nas piekły po powrocie, ale było warto :)


I jak już pisałam, poniedziałek, trzeba wrócić do codzienności.
Choć bardzo nam się nie chce, to uwijam się od samego rana.
I jestem z siebie okropnie dumna, bo zwlekłam się z łózka o nieludzkiej porze jak na mnie, nastawiłam obiad, nie zamordowałam Ślubnego, choć miałam takie zapędy.
A teraz dodatkowo staram się nie zwariować od puszczania ciągłych durnych melodyjek przy nowej zabawce, którą Mała od dziadków dostała.

Przede mną jeszcze jeden dylemat.
Prezent dla Ślubnego.
Już wybrany, ale jakoś nie mogę kliknąć 'kup teraz'
Postawiłam na coś, z czego mam nadzieję się ucieszy, bo nijak to przydatne ani użyteczne nie będzie.
Może później kliknę. Przesyłka za pobraniem szybciej przyjdzie.

Dziś do zrobienia zostało mi tylko ogarnięcie chałupy, takie porządne, bo ostatnie kilka dni to się obijałam, wstawienie prania, nie zwariowanie z Małą i dalsze powstrzymywanie się od zamordowania Ślubnego.


A teraz lecę, bo Mała powywalała sobie wszystkie zabawki i się wkurza.


Miłego, słonecznego dnia Wam życzę!

piątek, 14 czerwca 2013

O śmieciach i pogodzie.

Tak, właśnie o śmieciach będzie.
A raczej o ich segregowaniu.
I o tym, że mnie to wkurzyło trochę.

Bo to, żę trzeba tą deklarację wypełnić, to wiecie.
Że się wybiera, czy ktoś segreguje, czy nie.
Ci, co segregują płacą mniej.

A dlaczego mnie to wkurzyło?
Bo pojemniki na odpady mamy kupić sobie sami.
No, można segregować do worków, które dostać mamy za darmo ponoć, ale nie wiadomo jakie to będą worki.
A znając pazerność urzedników i firm to będą to słabej jakości worki, na które będziemy pomstować.

I trzeba będzie kupić pojemniki.
Jeden duży pojemnik kosztuje ok 120zł
Pojemników potrzebujemy sześć,ale jeden już jest,  czyli 120x5=600zł
I nikt nam tego nie odda. I co z tego, że będziemy płacić mniej.
Dlaczego mówię duże? ano dlatego, że na dwa domy musi być duży pojemnik.
Teoretycznie moglibyśmy się złożyć na te pojemniki po połowie, ale różnie to może być.


Choć poważnie zastanawiam się nad postawieniem sobie sześciu wiaderek w domu, bo z kadym śmietkiem nie będę latać na zewnątrz.

Obowiązek wchodzi od pierwszego lipca.

Ciekawe jak to wszystko będzie.
Szczególnie, że gmina w której mieszkam nie ma jeszcze firmy do wywózki śmieci.
Będzie po prostu śmieciowo.


Pogoda się popsuła.
Zimno się zrobiło, wiatr wieje, slońca nie ma.
Totalna masakra.


A ja myję okna.
Bo już takie mam brudne, że masakra.

Lecę więc, co by zdążyć przed deszczem.


Miłego!

środa, 12 czerwca 2013

Pogodna środa

Pogodnie się zaczęło, od słoneczka za oknem i względnego ciepła, które pozwala wyjść bez zakładania czegokolwiek więcej poza chusteczką na główkę.

I mam nadzieję, że równie pogodnie się skończy.

Obiad się gotuje, pomidorowa oczywiście, Mała siedzi sobie grzecznie w wózku i albo się bawi, albo się przygląda jak piszę.

Ślubny nie robil rabanu o pół do siódmej, tylko dał nam pospać do ósmej, jest pięknie.


Niedzielne chrzciny zaliczone, było nieźle, Małą grzeczna w kościele, co prawda stałam z Nią na zewnątrz, ale i tak nie urządzała żadnych cyrków.
Ślubny jako chrzestny nie spalił połowy kościoła świeczkę odpalając, a impreza na sali była prawie idealna.
Prawie, bo trochę pogodę popsuł deszcz, a druga sprawa to jedzenie, cóż rosół przesolony, za dużo na raz podane do obiadu, potem zbyt długa przerwa.
I niby jedna firma obsługiwała chrzciny nasze wcześniej i te teraz, i tak przy naszych nie mieliśmy nic do zarzucenia, wręcz mogliśmy powiedzieć, że było idealnie, o tyle teraz było dużo, dużo gorzej.
I obsługa trochę nawalała, i to jedzenie gorsze, nie jakoś drastycznie złe, ale 'nasz' rosół był lepszy, te wszystkie dania jakoś sobie porozkładaliśmy w czasie, a nie wszystko na hura, ale wiadomo każdy robi jak mu pasuje, tak też zrobiło kuzynostwo Ślubnego.
Jeszcze jedna sprawa, może najważniejsza, to podejście matki do dziecka.
Otóż kuzynostwo Ślubnego ma synka 5 tygodni starszego od naszej Małej.
i jego mama kompletnie się nie przejmuje, na naszych chrzcinach zielone gile leciały temu chłopaczkowi z noska a ta u lekarza z nim nie była i nie pójdzie, bo przecież samo przejdzie.
Teraz w niedzielę aż krzyczał z bólu ten chłopczyk, a ta mówi, że to z niewyspania. Dopiero po kilku uwagach zwróconych przez babcię chłopca pojechała do domu po lek przeciwbólowy i przeciwgorączkowy. Pół godziny po tym, jak dostał ten chłopczyk syrop, to inne dziecko. Pogodne, wesołe, spokojne.
A tak, przez większą część dnia im marudził, popłakiwał.
Masakra.
I jak to tak ona tak może?  Ja nie jestem jakąś tam histeryczką, ale skoro dziecko tak płacze, to znaczy, że coś jest nie tak. I na następnyu dzień bym do lekarza dzwoniła żeby przyjechał i wybadał.
A z tego co wiem, to ona nie pojedzie, ani nie zadzwoni do żadnego, bo skoro przeszło, to już nie trzeba.


Mała sobie usnęła, ja mogę spokojnie zjeść śniadanie, skończyć obiad, ogarnąć codzienny poranny rozgardiasz, wstawić pranie, i jak się uda to usiąść i poczytać choć kilka stron książki.

Mam nadzieję, że taka pogoda będzie nam dopisywać już cały czas.
Wystarczy tego deszczu.

Miłego, słonecznego dnia wam życzę

niedziela, 9 czerwca 2013

Wyzwanie, ostatni raz w czerwcu.

Dziś temat to lato.
A jeśli lato, to letnie ubranka.





Czemu tak krótko zapytacie, przecież do tej pory się rozpisywałam.
Ano chrzicny mamy dziś.
I wszystko jest w biegu.
Ślubny to już jako chrzestny pojechał na zdjęcia.
A ja wszystko na hurra.
Kompletnie w proszku jeszcze jestem.
I w domu poranny burdel ogarnąć trzeba, no i Mała jojczy o uwagę.
Także pomiędzy myciem a suszeniem głowy naskrobałam te słów kilka.


Miłego dnia Wam życzę!!!

sobota, 8 czerwca 2013

Sobota, w końcu slońca trochę i wyzwanie 6/7

Dziś sobota.
Jakaś taka trochę spokojniejsza będzie. Przynajmniej liczę, że popołudnie będzie trochę leniwe.
Bo wczoraj zrobiłam chyba wszystko.
Nawet obiad na dziś.
Duszoną młodą kapustę ze swojską kiełbaską i koperkiem.
Co prawda od rana zaliczyliśmy juz wyjazd do miasta, zaopatrując się po drodze w truskawki, kalafiora i młode warzywka.
Truskawki kwaśne, za to kalafior rewelacja, a warzywka, to sami wiecie, żadne nie będą tak dobre jak te młode :)
 
A wczoraj drugie danie na szybko. Bo grochówkę miałam, więc były naleśniki z twarożkiem i truskawkami.
Twarożek o tyle pyszny, że robiony ze swojskiego sera, takiego, co to się go kupuje od "baby" we wsi z prawdziwego mleka bez konserwantów i polepszaczy.
Mówię Wam, cudo!

Już wczoraj miłam Wam napisać, ale oczywiście gnałam i gnałam i zapomniałam :)
Ponieważ już czerwiec, i może jakimś cudem będzie na tyle ciepło coby człowiek przyoblekł wielkie dupsko i takiż brzuch w coś nogi odsłaniającego musiałam się zaopatrzyć w narzędzie tortur, które sprawi, że moje nogi przez 28 dni będą takie jak u tej pani z reklamy i kuszące i Ślubny na sam widok moich nóg... no tego wiecie o co chodzi, nie?
Słyszę zbiorowe taaak? Słyszę, dobra, jadę dalej.
A jako, że owo cudo dostępne tylko w drogeriach Rossmann, to hasając sobie radośnie po tejże czwartkowego wieczoru, dobra nie hasałam, bo z dzieckiem na ręku, które ręce wyciąga po wszystko i ze Ślubnym, który jęczy żebym się pospieszyła zidentyfikowałam półkę zawierającą maści wszelkiej stałej, płynnej i innej z tymiż narzędziami rzuciłam się do oglądania tego cuda z reklamy, pierwszy rzut oka mego na opakowanie, drug na cenę, na której oko me zostało na dłużej coraz bardziej wychodząc ze swego miejsca, a w myślach tylko "kur** ile??". Szybkie spojrzenie na Ślubnego utwierdziło mnie w przekonaniu, że nijak nie wytrzyma on takiego obciążenia rachunku i tym bardziej nie będę mu mogła wytłumaczyć, że jest mi to rzecz niezbędna na tyle, że koniecznie muszę ją mieć. Dodatkowo odezwał się mój kieszeniowy wąż sycząc zajadle "popissssssgało cię 60sssł ssssaaa takkiee gównooo..."
No nic, w koszyku wylądowało narzędzie tortur sssporo tańsze od rzeczonego, a ja bez żalu oddaliłam się w kierunku pampersów, kaszek, deserków, chusteczek, mleka i innych.....
Ślubny w domu ostrzegł mnie lojalnie, że mam zabiegi wykonywać, gdy jego w domu nie będzie i to najlepiej wtedy, gdy będzie miał świadków, co by go nikt o znęcanie sie nad żoną nie oskarżył.

On się weźmie maszynką ogoli, a ty się weź kobieta męcz żeby on na widok twoich nóg... no wiecie co.
Bo jak tylko trochę się zapuszczę, i Ślubny zauważy dłuższe włoski tu i tam, to z radosnym uśmiechem stwierdza 'ale zarosłaś'

Kobiety mają przegwizdane.

Tyle jest zdjęć, tyle osób bierze udział w wyzwaniu i ja bardzo ubolewam nad faktem, żę nie do wszystkich trafiam i nie u wszystkich mogę pooglądać te wyzwaniowe zdjęcia.
Kilka chwil wyrwane podczas gdy Mała śpi, a ja ju wszystko w domu mam zrobione nie jest wystarczające.
A gdy już chwil więcej jest, to najczęściej wygodne siadam, lub się kładę, bo rosnąca piłka z przodu i puchnące nogi skutecznie ciągną mnie do pozycji leżącej.

Dzisiejsze wyzwanie to urodziny.
A jeśli czerwiec i jeśli urodziny, to tylko jedna data

Urodziny Ślubnego.
Już tuż, tuż. A ja prezentu niet, pomysł niby jest, ale czy jemu się spodoba.
Nie chcę mu kupić koszuki, czy skarpet, chcę żeby dostał coś tylko dla niego.
I wiem, z czego by siuę ucieszył, tylko znów sie odzywa mój wąż kieszeniowy 'popisssgało cię 140sssł za cośśśś takiego??'
Co to takiego, nie chcę pisać, bo a nuż widelec się tu pojawi i co wtedy?


A teraz korzystając z okazji, że Mała śpi a ja napakowałam się tymi kwaskowatymi truskawkami po same uszy albo i dalej pędzę  przyszykować obiad, ogarnąć poranny rozgardiasz i korzystać z tego słońca w końcu!

I mam nadzieję, że po południu, albo wieczorem uda mi się do Was pozaglądać!

Miłego dnia i słoneczka jak najwięcej!

piątek, 7 czerwca 2013

Dzień szalonego kota. Tym razem w piątek i wyzwanie 5/7

Tak, stanowczo moge powiedzieć, że dziś również czeka mnie jeden z tych dni, które nazywam dniem szalonego kota.
Wieczorem jak sobie palcem do d... oka trafię, to będzie dobrze.
A jak się zaczęło?
Ano zaczęło się od tego, że przyjechała nam dostawa. O 6-tej rano. Na szczęście mogłam się z łóżka ruszyć dopiero o 7-mej Mała oczy otworzyła dwadzieścia minut później. No i teraz robi się śpiaca.
Zaczynam pisać tego posta o dziewiątej, która będzie jak go w końcu skończę? Nie mam pojęcia. Bo non stop mi ktoś przeszkadza, a to teściowa, bo jedzie do miasta na rynek i pytała, czy coś chcę. Tak, oczywiście że chcę, bo z rynku wiadomo świeżutkie warzywka i owocki :) Przynajmniej mam taką nadzieję.

Potem przyszedł Ślubny, bo on też coś chce, potem przyszedł jeszcze raz i ja też musiałam raz lecieć. Wszystko w przeciągu pół godziny.

Obiad na szczęście w połowie zrobiony. Nagotowałam wczoraj gar grochówki. Będziemy jeść jeszcze jutro. Dziś tylko dosmażę naleśników i gitara :)

Pranie muszę zrobić, w domu trochę lepiej posprzątać, bo tak to tylko pobieżnie, dziś już trzeba włożyć trochę więcej pracy. I zamiast w godzinkę, to w półtorej uwinąć się ze sprzątaniem.

Pranie mnie czeka, cała góra prania.
I prasowanie. Wszystkich rzeczy na niedzielę. Ślubnemu garnitur, Małej ubranka, na szczęście mojej sukienki prasować nie trzeba.

Znając życie, coś mi jeszcze wypadnie w ciągu dnia.
Albo Mała tak, jak wczoraj będzie jojczyła cały dzień.

O właśnie, wczoraj byliśmy u okulisty z Małą. Tam, gdzie chodzimy jest tak, że dzieci do roku wchodzą bez kolejki. i nie ma dyskusji. Lekarze sami potrafią pacjenta z gabinetu wyprosić żeby mogło wejść dziecko.
Ale jeden dziadek się uparł, że on na zapuszczenie kropli tylko, że to chwilka i w ogóle.
Siedział w gabinecie razem z osobami towarzyszącymi z pół godziny chyba. Albo więcej. Nawet pielęgniarki miały nerwy. O innych czekających nie wspomnę, bo zaczęli komentować, że o wakacjach i innych pierdołach, to sobie mogą z panią doktor porozmawiać po pracy, że tu maleńkie dziecko czeka i w ogóle.Coś musiało być na rzeczy, ja nie wiem, bo zajęta Małą nie zwracałam uwagi.
Dobra, wchodzimy w końcu na wizytę, pani doktor oczywiście problemu nie widzi. Bo Mała jak na złość oczko ładne, czyste.
Na szczęście trafiliśmy na lekarza, który wysłuchał to co miałam do powiedzenia. I skoro mówiłam, że coś jest nie tak, to tak właśnie jest.
Mała dostała krople na 10 dni i potem ewentulnie jak nie będzie poprawy mamy sie pojawić ponownie.
Plus tej wizyty, taki, że za przepisane krople nie musimy płacić nie wiadomo ile, tylko kosztowały 10zł. Sama wizyta 100zł.

Odetchnęliśmy ze Ślubnym z ulgą, bo pomimo braku jednoznacznej diagnozy dostaliśmy coś, co miejmy nadzieję wywoła poprawę.
Ale decyzja podjęta, jeśli poprawy nie będzie to szukamy typowo okulisty dziecięcego w Łodzi. Bo nie ma sensu męczyć i siebie i Małą.

Oczywiście nasze dziecko robiło furrorę tak w poczekalni, jak i w gabinecie.
Bo jaka to ona grzeczna, ładna, jakie ma duże oczy, tak sobie pięknie baworzy i w ogóle och ach, cud miód i orzeszki.

Podobnie było i potem podczas zakupów, spokojnie się przyglądała wszystkiemu dookoła i osiągnęła szczyt swoich umiejętności, gdy posłała swój bezzębny uśmiech całkiem obcemu facetowi, który akurat przechodził obok.


Dzisiejszy dzień wyzwania, to coś pięknego.
Długo się zastanawiałam co pokazać.
Dużo zdjęć robiłam, ale ciągle jeszcze to nie było 'to'
Ostatecznie padło na to zdjęcie.

Dwa razy oglądałam te dwie magiczne kreski.
Dwa razy czułam całą gamę uczuć i emocji. Od niedowierzania przez smutek, łzy, bezradność aż po radość i szczęście. Tego, co kryje się pomiędzy tymi słowami nie sposób opisać, bo trzeba to po prostu przeżyć.
Pomimo tego wszystkiego dla mnie, jest to najlepszy dowód na dzisiejsze 'coś pięknego'


Pees, czyli dopiska na szybko.
Nie wiem, jak jest z pogodą u Was, ale u mnie jest tak zimno, że musiałam napalić w piecu. No nie dało sie wytrzymać.
Czyli w czerwcu palę w piecu. Będzie tak, jak prprokuje Ślubny, cały rok będzie się palić.

czwartek, 6 czerwca 2013

Wyzwanie 4/7

Czwarty dzień wyzwania.
Jak dla mnie najtrudniejszy.
Bo ja nie wiedziałam, co mam pokazać w temacie "zrobione przez ciebie"
Najpierw pomyślałam o Małej, ale przecież sama jej nie stworzyłam :)

Z produktami, które zrobię sama jest tak, że efekt finalny zawsze odbiega od tego, co sobie wymyśliłam. Nigdy więc nie jestem zadowolona. I co za tym idzie prędko te rzeczy lądują w koszu, lub gdzieś na dnie szuflady.

Ostatecznie zdecydowałam się na pokazanie prostego stroika do świecznika zrobionego przeze mnie w momencie, gdy miałam dość walających się prawi wszędzie kawałków organzy. Po jakimś bukiecie zapewne.

Tak więc prościej już chyba się nie dało. Organza i trochę koralików na żyłce.





Dziś mam ten dzień, w którym jest tyyyle do zrobienia, a czas jakby gdzieś zapierniczał ze trzy razy szybciej.
Nie będę się więc rozpisywać, choć kilka zdań miałabym do napisania, tylko uciekam do obowiązków, bo się w końcu zakopię na amen i będę do ciemnej nocy kończyć to wszystko, co dziś muszę zrobić.

Miłego dnia Wam życzę.
I dużo słońca.
Czy ono w końcu kiedyś wyjrzy zza chmur?

środa, 5 czerwca 2013

Ulewa i wyzwanie 3/7

Bo wczoraj u nas lało.
Dosłownie.
Deszcz był taki, że aż w podpiwniczenie się nam dostał. Bo podpiwniczenie mamy częściowo w dołku, więc wiecie, rozumiecie. Na szczęście Ślubny szybko opanował sytuację, ale i tak trochę wygarnąć wody musieli.
No i poszło po drzwiach balkonowych górnych, bo akurat z tamtej strony deszcz zacinał i pod drzwiami znalazł szparę.
I teraz nie wiemy, czy mamy zrywać w górnym salonie podłogę, czy ten wyciek jednak nie jest zbyt duży.
Faktem jest, że miski w dwóch miejscach na kanapie w dolnym salonie stać musiały, bo sobie woda kropelkami kapała. Niewiele, ale na suficie pęknięcia są.
I w kropce jesteśmy.
W każdym bądź razie jakoś sprawę balkonu i wycieków trzeba rozwiązać.


Dziś znów cały dzień pada, na szczęście to mały, drobny deszczyk.
Kiedy w końcu będzie to lato ja się pytam?
Malutka ma tyle uroczych ciuszków w sam raz na upał. Jeszcze chwilę i nam powyrasta i guzik będzie z tego.
A wolę nie zostawiać, bo różnie to może być. Po głowie mnie chodzi, że to, co mnie tam już zaczyna w brzuchu łaskotać niezbyt będzie zadowolone z ubierania w różowe sukieneczki.
Bardziej by się podobały jakieś autka, piłki i dinozaury.


Dzisiejszy dzień w wyzwaniu to ulubiona książka.
Bo ja nie mam jednej ulubionej ksiązki.
I tak chodziłam dwa dni po domu pomstując sama na siebie, że jednej ulubionej książki nie mam.
Bo ja książek ulubionych mam od groma.
Przeważnie jakaś książka jest moją ulubioną do momentu w którym nie przeczytam kolejnej, która to stanie sie moją ulubioną i tak w kółko.
Gdy już obfociłam ulubioną książkę na ten moment i udałam się do komputera coby ją opublikować, mnię normalnie "natychło" i tak oto podeszłam w inny sposób do tematu

Oto ulubiona książka,  czasoumilacz dzieciowy, co matce pomaga i daje kilka dodatkowych minut spokoju i pracy. Kilka nawet długich minut jak na pół roku skończone. Mało która zabawka tak dziecię me zajmuje jak te kilka szmatkowych stron.



 Ale żeby nie było, ma chwilowo ulubioną ksiązkę też pokazuję.
Książkę, która zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że przeczytałam ją chyba ze trzy razy.
Opowieść o Janie Apostole, o początkach Chrześcijaństwa, o tym jak było, co było i kiedy było.
Książka, która zmusza do refleksji i wciąga tak, że trudno potem odejść od niej do codziennych spraw.
A nawet i przy czynnościach dnia się myślami wraca. I robi człowiek wszystko na raty, byleby przeczytać jeszcze pół stronki, jeszcze chociaż dwa zdanka....
To jest książka  tych, które poleca się komuś w ciemno.
Choć najczęściej wszyscy odpuszczają "bo ona taka gruba jest"...




Przeczytałam kilka książek, mam jeszcze jedną, którą lubię, ale jednak ta chwilowo, choć podejrzewam że na długą chwilę zostanie tą z tych najbardziej ulubionych.


Miłego dnia Wam życzę.
Słońca, słońca, słońca i lata :)

wtorek, 4 czerwca 2013

Wyzwanie 2/7. No i może jeszcze trochę o codzienności.

Posprzątałam wczoraj.
Trochę mi to zajęło, ale nie było najgorzej.

Za to wieczór miałam dla siebie.
Ślubny pojechał w interesach, Małą wzięli dziadkowie.
A ja mogłam sobie zrobić makaron z sosem i serem, wsadzić nos w książkę i mieć wszystko inne gdzieś.


Małej łzawi i troszkę ropieje oczko.
Chciałam ją wczoraj umówić do lekarza. Na NFZ wizyta na koniec września. Prywatnie, w czwartek.
Ślubny zwał i klął. A ja mu się wcale nie dziwię.

Jeszcze po pediatrę muszę zadzwonić co by Małą obejrzał.
Bo jest wszystko ok, ale ja jednak wolę żeby mi ktoś kompetentny dziecko obejrzał.
A nie pani doktor z ośrodka. Pożal się Boże. Ona to się tylko nadaje do wypisywania skierowań, i przy wizytach szczepiennych. No i ewentualnie bilansach. I to tyle.
Choć z tymi skierowaniami to też różnie.


I taka mnie refleksja naszła, jak to jest z tą służbą zdrowia, płaci się składki, ciężkie kurna pieniądze przez całe życie, a jak przychodzi co do czego, to wszystko prywatnie.
I tak pediatra 100zł za wizytę
okulista 100zł za wizytę
Mój ginekolog 80zł za wizytę, teraz w maju 300zł za USG albo i więcej.
W skali miesiąca niezła sumka się robi.

A gdzie państwowa służba zdrowia?

Tak, będą się mitygować, że przecież rodziłam państwowo.
Ale kurna przez pół ciąży chodziłam do lekarza prywatnie, a jak państwowo, to na każdej wizycie musiałam się na kolejną umawiać, bo termin. A jakby się coś działo, to nie da rady na cito, bo nie ma terminu.
A prywatnie?
Dziś dzwonisz, jutro, no góra w przyszłym tygodniu na wizytę.

O lekach nie wspomnę, Małej zapalenie płuc kosztowało nas 600zł.
Za leki itp...
Z Małą w ciąży co chwila wydawaliśmy ze 100zł na leki, bo pani doktor koniecznie musiała wypisywać te najdroższe. No przecież jestem w ciązy i trochę tańszych kurna leków nie ma. Chyba są, bo nie raz się w aptece dziwili czemu te, skoro są zamienniki, ale zamienników mi dać nie chcieli, bo w ciąży...

TRAGEDIA!

Ufff, się smętno zrobiło. A nie chciałam.
Choć wkurza mnie to bardzo. Nawet bardziej niż bardzo.

Dzisiejszy temat to codzienna rutyna.
U nas taką rutyną jest usypianie.
Codziennie na południe, przeważnie w wózku, choć niekoniecznie, ale Mała musi się powiercić.
Wieczorem to staram się ją usypiać w łóżeczku, w ciągu dnia wygodniej mi w wózku, bo nogą usypiam a rękoma coś zrobić mogę, np obrać ziemniaki na obiad :)

Do rytuału mogę też włączyć codzienne ciumkanie smoka przed snem. Bo smok MUSI być.

I śpimy tak

A potem tak śpimy.

Moje dziecko to zanim dobrze zaśnie, tuż przed przebudzeniem a czasem to i całą drzemkę śpi z uchylonymi oczami.
O, tak właśnie






Dziś znów deszcz i beznadzieja za oknem.
Czy ta pogoda w końcu będzie taka jak trzeba?
Czy może tylko przez chwilę uraczy nas upałem niemiłosiernym, a resztę roku to jak Ślubny stwierdził trzeba będzie palić w piecu.
Bo chyba dziś napalimy pod wieczór.
Chłodno jest w domu.

W ogóle mi się to nie podoba.
Wracam do codziennych obowiązków.
Trzeba pranie wstawić, łóżko pościelić, trochę ogarnąć codzienny bałagan :) Zauważyliście, ja codziennie piszę, że sprzątam. Ale tak właśnie jest. Bo codziennie się robi bałagan, no moment i już.  Ale żeby nie było, to tylko ten codzienny, żadnych jakichś super wypasionych porządków nie robię.
Ja to nie z tych, co pół dnia sprzątają każdy pyłek i kąt. Oj nie. Ja raczej z tych, co sprzątają żeby czysto było, ale bez przesady. te nasze 100m to codziennie w godzinkę obskoczę i to z przerwami na milion różnych innych rzeczy :)



Miłego dnia!
I słońca, słońca.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

W poniedziałek nadrabiam i opisuję. Wyzwanie 1/7

Bo wstyd i hańba.
Żem tak krótko wczoraj.

Pod sobotnim postem pisałyście, że rodzice to nie sanepid, że nie mam co się stresować i odwalać chaty na błysk.
Ale musiałam. Może nie na taki super błysk, ale trochę musiałam. Czemu? Bo za panieńskich czasów to ja bałaganiarą niemiłosierną byłam. I to moje posprzątanie to było takim manifestem, że sobie radzę. Bo moja mama to musiałaby po raz pierdylion nie wiem który zobaczyć, że mam porządek i nie obrastamy brudem żeby w końcu uwierzyć, że JA SOBIE RADZĘ.
No, za bardzo to się nie przepracowywałam. Piętro odpuściłam. I tak nikt tam nie chodzi.
Tylko trzeba od czasu do czasu pozamiatać kurz i zmyć podłogi. Inna sprawa jak wstawimy tam meble. Co będzie za czas bliżej nieokreślony.


W sobotę trochę do południa latałam, potem trochę odpuściłam, bo miałam dość.
Mała jojczy, stęka, kwęka chce żeby się z nią bawić, to zrobic specjalnie nic nie mogłam.
Potem do wieczora siedziała u teściów, to trochę podgoniłam.
A jak usnęła, to już dorobiłam do końca.
I na niedzielę ostało mi gotowanie.
O właśnie, jedzenia mi się nazostawało tyle, że nie muszę przez dwa dni gotować :)
A nie robiłam nic specjalnie.
Bo wiedziałam, że to nie ma sensu.

Miło było, Mała dostała jeździk z panelem muzycznym. Jeździk troszkę na wyrost, ale panel bardzo jej się podoba. Wali na chybił trafił, i jaka zadowolona, gdy jej się uda puścić melodyjkę :)
My ze Ślubnym tez nie byliśmy pokrzywdzeni. On dostał komplet jakichś śrubokrętów, bo powiedziałam mamie, że nie ma.
A ja trochę ciuszków. Ciuszki sie przydadzą. Zawsze :) Choćby to nic specjalnego i do latania koło domu.

Zapomniałabym. Mój brat, chrzestny też kupił prezent.
Sam, bez niczyjej pomocy. Pojechał i za swoje własne, osobiste pieniądze kupił jej bluzę i tunikę z legginsami.
Czemu tak napisałam o tych pieniądzach? Bo mój brat to tegoroczny maturzysta. Nie pracuje i do tego musi sobie samochód jako tako utrzymać. Rodzice mu pomagają, ale on czasem coś sobie dorobi.
A, no i ma dziewczynę. A to też kosztuje :)

 Wieczorem tylko z lekka ogarnęłam, co do lodówki to wiadomo.
Dwa razy włączyłam zmywarkę, a reszta została. Na dziś.
Na kolejne dwa razy w zmywarce.
Bo ja nie mam siły domywać tych wszystkich garów. I talerzy. I w ogóle.
Jakie szczęście, że mam zmywarkę :)
O i nawet Ślubny nie jojczył, że bałagan w kuchni.
Widział w jakim stanie byłam wczoraj.
Z resztą on też w nie lepszym. Zjechany jakby z ciężkich robót wrócił. Ledwo głowę na poduszce położył i już usnął.
Ja padłam po 22.
Potem o północy Mała się obudziła na mleko, cóż mogła, bo jadła kolację wcześnie. Dostała mleko, potem koło pierwszej usnęłam znów, bo musiałam ją do łóżeczka przełożyć jak dobrze zaśnie. Bo akurat musiała się trochę powiercić.
A potem po czwartej słyszałam jak stękała, ale to Ślubny akurat wstawał, się okazało że panna na brzuch sie przekręciła i stękała, bo jej nie było zbyt wygodnie.
Ale i tak po czwartej musiałam się podnieść żeby znów mleko jej zrobić, wypiła trochę i przełożona do łóżeczka znów usnęła.
Obudziła się koło szóstej i tyle sobie pospałam. Trochę jeszcze drzemałam, ale zaraz się panna wkurzyła i musiałam się podnieść.

I tyle było z mojego wyspania się.
Chodzę jak jakieś monstrum z podkrążonymi oczyma i włosem w nieładzie.

I jeszcze w koszuli staram się napisać tego posta, ale non stop mi coś przeszkadza.
A to Mała kupę zrobiła, to przebrałam, a to Ślubny po cośtam bo mi w buciorach zabłoconych chodził nie będzie, a to znów Mała kupę zrobiła, to znów Ślubny żeby mu podać to i tamto.

No i zamiast intensywnie pisać posta to trochę chodzę po blogach, podczytuję, podziwiam i w ogóle nie skupiam się na tym, co potrzeba!


Myślę też o zdjęciach na wyzwanie u Uli.
Trochę mam problem z jednym, czy dwoma tematami, ale może dam radę :)

Mała taka ostatnio jest marudna trochę, szczególnie przy usypianiu.
Chyba zęby, bo zaczyna też strasznie gryźć. Najlepiej moją brodę. :)
A no i siedzi już na tyle, że mogliśmy jej złożyć krzesełko.
Na reszcie będę mogła uprać uświniony marchewką i całą resztą leżaczek.
W końcu nie będę się musiała składać w pół żeby jej dać obiad.

Od samego rana sobie podśpiewuję
Ropucha kłamczucha bez przerwy kłamała
Że woda jest sucha , ze krucha jest skała
Że mleka nie będzie już więcej od krowy
Bo ta się przedstawia na sok malinowy


Płodzę te wszystkie słowa chyba ze trzy dobre godziny.
Kończę już, bo zaraz znów mi coś przeszkodzi :)


Na koniec jeszcze tylko wyzwaniowe zdjęci i już mnie nie ma!

Temat to 5 rzeczy.

Wiecie jak to ciężko wybrać TYLKO pięć?

U mnie dziś to butelka, smoczek, pampers, chusteczki dodupne no i krem też dodupny. Takie codzienne minimum z minimum minimum.
Mogłabym jeszcze do tego dodać maść na ząbki, krem do buzi, ulubione zabawki, moją książkę, kubek niekapek i kilka innych.
Ale jak pięć, to pięć.



Nie mogłam się powstrzymać, żeby Wam nie pokazać nasze Małej.
Oto jej niedzielna poranna drzemka :)



No, to Miłego dnia!
U mnie słoneczko czasem nieśmiało zza chmur wychodzi...


niedziela, 2 czerwca 2013

Ostatni dzień.

I dosłownie dwa zdania.

Rodzice przyjechali.

Jest fajnie.
Teraz oglądają zdjęcia z chrzcin, więc mam dosłownie dwie sekundy żeby cokolwiek napisać.


To piszę.

Słońce za oknem, jest pięknie, Mała śpi.


O, już mnie wołają.

To lecę.
Miłej  niedzieli!

sobota, 1 czerwca 2013

Sobota, dzień szalonego kota

Dosłownie.
Bo latam jak kot z pęcherzem.
Od samiuśkiego rana.

Nie dane mi było się wyspać.
No, bo przecież muszę posprzątać, uprać, uprasować, ugotować, słowem, rodzice w niedzielę wizytują.

Mam dość!

Wczorajszy dzień nie należał też do najprzyjemniejszych.
Od rana Mala dawała popalić. Spała co prawda ze dwie godziny, ja miałam w tym czasie szansę na zjedzenie śniadania i pobieżne ogarnięcie domu.

A potem się zaczęło.
Najsampierw to Mała dawała po całości, potem Ślubny oznajmił, że teściowie koleżankę mi przywiozą. Taką blondinę na krótkich nóżkach, kwiczącą do tego.
A właściwie to pół tej koleżanki.
W sensie że mnie uraczyli świniokiem, połówką znaczy.
Pierwszy raz Ślubny zrobił coś jak chciałam, bo jęczałam mu juz wcześniej żeby się przydało mięcho.
I kurnajegomać dostałam.
Ja, sam na sam z połówką świni, którą trzeba oprawić w jakieś pół godziny, bo akurat tyle byłam pewna, że Mała będzie spać.
Dobra, miałam wszystko podzielone, niby łatwiej, ale jakoś całe to mięso, kości i w ogóle trzeba było poporcjować, część odebrać do zmielenia, mielone poważyć i popakować....

Cuda, wianki, malowanki.
Dałam radę.
Ślubny wyzywa i ma rację, bo ja ten jeden pojemnik dźwignęłam sama. Ćwiartkę mniej więcej. Sama, w ciąży, dobra czujecie klimat.
Jedyne z czym mi pomógł teściu, to ze skórowaniem. Słoninke trzeba było elegancko oskórować.
Ja nie miałam siły. Zrobił to on.

Połóweczkę łba, raciczki, słoninkę i skórki zarobili teściowie.

Ja słoniny nie przetapiam. Śmierdzi mi i już. Nie używam, więc po co mi to. Teściowa się ucieszyła. A z łba i raciczek ma być jakaś kapusta. Nie wiem, jeść tego nie będę.

Resztę dostaną pieski.

Się kurna rozpisałam, o świni.
Masakra. Ogarnij się kobito. Ogarnij się.

A potem przyjechała dostawa.
TIR cały. Dobra, tu nic do powiedzenia nie miałam, bo to Ślubny.
Ale ręce mnie opadły.

A potem przyjechał nasz reklamowany stół.
Oczywiście nie taki jak powinien. I tu ręce, nogi i cycki to miałam chyba z pół metra pod poziomem morza.
Bo tak mi opadły.
Będzie kolejna wymiana.
Producent sprawę spartolił.


A potem to był już wieczór i jak jako tako chałupę ogarnęłam, co by wstydu nie było przed ludźmi, to ledwo do łazienki doczłapałam, taka byłam padnięta.

Obawy miałam, czy nie odpłynę pomiędzy myciem a spłukiwaniem głowy.

A dziś zapierdzielam. Czy ja już nie mówiłam, że dziś zapierdzielam? Mówiłam? Nie?
Dobra, to jeszcze raz. Zapierdzielam.
300m2 chałupy.
Dobra, bez piwnic to 200m2
Trzeba to zamieść, zmyć podłogi, na 100m2 posprzątać generalnie.
Słowem.
Od zajebutania.
W ciąży.
Z małym dzieckiem.
Jęcząco-płaczącym.
I drugim.
Większym.
Denerwującym niemiłosiernie.
Bo chce coś co chwilę.
Fakturkę napisz, podaj pieczątkę, karteczkę taką, sraką i owaką. Wizytówkę, ulotkę. najdzź, poszukaj. Szybko, teraz, zaraz.....
Kurna.
A mogłam nadal być panną.
A wystarczyło w odpowiednim momencie zamknąć śluzę.

Porównanie górnolotne jak ja pierniczę.
Niczym z polskich współczesnych komedii.

To wszystko przez niewyspanie.
I nadmiar roboty.
I w ogóle.
Co też mnie podkusiło żeby rodziców zaprosić?
Mogłam powiedzieć, że nie mamy czasu/wyjeżdżamy/nie chce nam się.


Miało być krótko.
Wyszło jak zwykle. Trochę przydługo.

Dziś jest dzień dziecka.
A myśmy ostatecznie ze Ślubnym Małej nie kupili nic.
I zapewne nie kupimy.
Bo w okolicznych sklepach to sam shit i szajs.
Może w przyszłym tygodniu wybierzemy się do większego miasta, to się Małą zaopatrzy w Smyku w coś porządnego.
Z resztą i tak gdzieś musimy wybyć, bo potrzeba mi kupić Małej sukienkę, albo cuś takiego.
Bo 9-tego chrzciny. A ja jej nie mam w co ubrać :)


Kończę i wracam do roboty.
Może uda mi się choć na chwilę usiąść po południu.

Miłego!