Obserwatorzy

wtorek, 30 kwietnia 2013

Wiosna, chyba.

Się za oknem zielono robi.
I słoneczko też jakby wyszło.
No i w ogóle tak jakoś jest cieplej, inaczej.

Kilka dni się od pisania postów powstrzymywałam.
Czemu?
Bo miałam ochotę w każdym słowie zrypać męża.
Za to że mu się nie chce.
Bo normalnie mu się nie chciało.
Doprosić się go o coś to tragedia.
Bo on zmęczony po pracy.
Nawet takie późnowieczorne "zajęcia edukacyjne"
Każde w swój kąt i już.

Ot, takie zakupy.
Mieliśmy jechać wczoraj wieczorem, na spokojnie.
I co?
Ślubny zmęczony, stwierdził, że dziś i tak musi jechać do miasta, to możemy jechać na zakupy przy okazji.
Wiedziałam jak to się skończy. Będzie mnie poganiał, bo nie ma czasu.
Obiecywał, że nie będzie.
I co?
"dawaj, dawaj bo czasu nie ma"
!@#$%^&(*&^%$

Ale jakoś ta pogoda i fakt, że w końcu wychyliłam się z czterach ścian tak na mnie wpłynęły, że zignorowałam.
Za chwilę znów go będę męczyć, że tego nie ma, tamtego mi brakuje.


Szukam dla siebie jakichś ubrań, nawet dziś na rynku chciałam sobie kupić jakieś bluzki, czy coś, bo mój brzuch się robi jakby coraz większy i wiecie, rozumiecie.
Chyba znów trzeba się wybrać na hurtowe zakupy, bo tu nawet na rynku, to same szmaty.
No nosić się tego nie da!
A jak już coś lepszego, to cena w granicach 100zł.
Za bluzkę? Przepraszam bardzo!


Prośbę mam jeszcze do moli książkowych. Mniejszych i większych.
Co polecacie?
 Bo postanowiłam w miesiącu kupić dwie-trzy książki.
Na mojej liście jest już Cukiernia pod Amorem, cykl Roma sub Rosa, Polakowa, R.P Evans, cykl Greya, J. Grisham i jeszcze ten autor od tych skandynawskich kryminałów.
Poszłam nieźle w kryminały.
Przydało by się trochę powieści na wieczory, tylko co?




PS.
Przed nami majówka.
I znów pakowanie.
Czy ktoś nie mógłby wymyślić jakichś gotowych zestawów wyjazdowych?
Takich jak te ręczniki w tabletkach, co jak się zmoczy to rosną :)

piątek, 26 kwietnia 2013

Kolejny dzień

I kolejny czas na zrobienie zakupów.

Lodówka niebezpiecznie zaczyna świecić pustkami.
A ja zastanawiam się co zrobić na obiad? Zapasy się nam kończą w niebezpiecznie szybkim tempie.
Wczoraj i dziś pomidorowa. Ślubny uwielbia i sam zarządził.
Ok, a jutro? W niedzielę?

Bo jest tak z naszymi zakupami, że Ślubny na moje "trzeba kupić" robi minę jakby zjadł kilo cytryn.
Zawsze po zrobieniu listy wydaje mu się, że to za dużo, że baz połowy można się obyć.
A przy kasie i tak grzecznie odpowiedni nominał z kieszeni wyciąga i płaci.
Dużo się zużywa tego wszystkiego.
Co prawda zakupy robię raz na jakiś czas, ale i tak. Ciągle coś się kończy.


Mała znów z ubranek wyrosła. A tych na 74 mamy niewiele.
I znów Ślubny nosem kręci na zakupy.

Do tego jakimś dziwnym trafem wszelkie ubrania robią się na mnie zbyt ciasne. O ile w spodnie się jeszcze mieszczę, to z górą jest problem. Bluzki dziwnie ciasne, niektórych to już nawet nie zakładam, bo pękną w szwach.
Chyba pora na jakieś ciążowe zakupy.
Ciepło się robi. Potrzeba mi takich luźnych bluzek wszelakich.
I znów Ślubny nosem zakręci, bo to kolejne pieniądze.
Tak, jakby wydawanie tychże mnie się podobało.

Siedzę więc i piszę, lista z każdym punktem coraz większa, kwota do wydania rośnie. Dlaczego to wszystko takie drogie? Przecież nie kupujemy towarów luksusowych.
Jedynym luksusem na jaki sobie pozwalam to raz w tygodniu 30dag suszonych moreli.
Wszędzie się słyszy o zdrowym jedzeniu, o tym, że trzeba jeść warzywa i owoce, że przez cały rok i w ogóle ryby i te inne.
Ale jak tu sobie pozwolić na zróżnicowaną i bogatą w różne składniki dietę gdy w sezonie zimowym ceny warzyw i owoców windują tak w górę, że człowieka nie jest stać.
Bo jak tu kupić malutką główkę kalafiora za 9zł, albo kilo papryki za 20zł. Można, oczywiście posiłkować się mrożonkami, ale taki kalafior z mrożonki, to smakuje gorzej jak podeszwa, a ceny za małą paczkę mrożonek dochodzą nawet do 10zł za opakowanie.
A gdzie ryba albo jakieś mięso? Wołowinę zachwalają, fajnie, tylko kilogram to koszt 35zł albo indyka, też za jakieś 20zł za kilo, albo i więcej.
Ryba? Tylko panga mrożona, albo mintaj. Świeżą kupić strach, bo nie wiadomo.
Ser żółty, ten prawdziwy to 35zł za kilo i więcej, te "tanie" po 15-20zł to wyroby seropodobne.

Robić zakupy w marketach powiecie, tak, zawsze to jakieś rozwiązanie, ale odkąd w marketowej paczce mrożonek znalazłam mysie bobki, a chleb był po prostu spleśniały, z otwartej kaszy wyleciały mole a z makaronu zrobiła się breja, trafił się też raz zapleśniały dżem i wędlina, co to się od razu zielona zrobiła zakupy w marketach niespecjalnie są nam na rękę.

Z resztą daleko mamy do marketu. I co z tego, że oszczędzimy na zakupach jak musimy dojechać jakieś 20km do marketu w jedną stronę?
Prościej podjechać do najbliższych sklepów w sąsiedniej miejscowości, gdzie mamy jakieś 5km w jedną stronę.

Ale żeby nie było do miasta jeździmy, raz w tygodniu po mleko Małej, a i to przy okazji załatwiania przez Ślubnego spraw zawodowych.


I ciągle słyszy się o podwyżkach cen, tylko pensje jakoś rosnąć nie chcą.

Nas na razie jest troje. Ja, Ślubny i Mała, dojdzie jeszcze jedno Maleństwo.
Niby na dwie dorosłe osoby zakupów nie robi sie dużo.
Właśnie, niby. Bo za każdym razem po wizycie w sklepie patrzymy na rachunek  niedowierzaniem. Bo kupione tylko to, co potrzebne. A kwota zastraszająco wysoka.

A gdzie jakieś ubranie, buty, kurtka, majtki, skarpetki, czy cokolwiek?
Gdzie wyjście do kina, restauracji? Gdzie jakaś książka, gazeta, cokolwiek?


A co z osobami, co mają najniższe krajowe? I z jednej marnej pensji muszą opłacić rachunki i utrzymać pięcioosobową rodzinę?

To jest dopiero problem.


Ale mi się zebrało na wynurzenia.
A tu Mała stęka, Mąż się obiadu domaga, dom ogarnięcia.
A ja?
Czy mnie ktoś ogarnie?

Włosy tłuste wołają o wodę, szampon, odżywkę, wymodelowanie, dopieszczenie.
Cera w opłakanym stanie też woła o pomoc.
Paznokcie się połamały i wyglądają jak ogryzki u nastolatki.
Byle jakie ubranie...

Woła to wszystko o pomstę do nieba.

A ja?
Po co coś zmieniać?
Dla kogo?
Dla siebie?
Przecież za chwilę i tak będę wyglądać jak słonica albo inny hipopotam.
Po co to wszystko?

Dla Niego i tak najważniejsze jest, czy podłoga umyta i kurze pościerane.
Czy naczynia umyłam i czy kolacja na stole.

I tak sobie trwam w nicości połączonej z beznadzieją.





czwartek, 25 kwietnia 2013

Cytryna i miód

Na przeziębienie.
Ponoć najlepsze.
W zespole z cebulą i czosnkiem ponoć niedoścignione.

A już w ogóle najlepsze połączenie to cytryna, miód i kieliszek wódki.
Wódkę odpuściłam.


Stawia na nogi.
Ja jestem tego najlepszym dowodem.
Jeszcze wczoraj ledwo, ledwo się czołgałam i najchętniej strzeliła bym sobie w głowę z rozpaczy.
Myślałam, że umrę.

Dziś  mogę powiedzieć, że żyję.
Na tyle, że nawet chcę pranie wstawić.

 Wczorajszy dzień zakończyłam na trzech cytrynach. Mogłabym więcej, ale się bałam, że się za bardzo zakwaszę (jakkolwiek to brzmi)


A dziś od samego rana mam bojowe zadanie.
Wypełniam Ślubnemu papiurki jakieś.
Się mi to niezbyt podoba.
Za dużo tego.



No, to miłego!

środa, 24 kwietnia 2013

No niech by to.

Bo mnie wzięło i przewiało.

Pogoda mnie denerwuje.

Dzisiejsza aktywność moja ograniczona do minimum.
Byle jaki obiad, czyli kasza, polędwica podsmażona i surówka z kiszonej kapusty.

Wmawiam sobie, że lubię cytrynę z miodem.
Ze to mój ulubiony napój.
Gębę mi wykrzywia na drugą stronę, a ja i tak twardo sobie wmawiam.


Ciąża nie sprzyja chorowaniu.

Małe dziecko też. Szczególnie takie, co to na złość chorej matce ma jojczący dzień.



Teraz mał potwora śpi.
I ja też idę się kimnąć trochę.



Miłego.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Wieści z frontu.

Weselonego.
A raczej po weselnego.

Na ślubie Mała dała popis. Płacz przez pół mszy. Wszyscy wiedzieli, że dziecko jest :)

Za to na poprawinach grzeczna była. Wytrzymała od 15 do 20 z małą przerwą na drzemkę.
Dzięki Bogu za babcię i dziadka. Bo dzięki moim rodzicom mogłam się wyspać.

Dostaliśmy flaszkę ponoć całkiem niezłej wódki, trochę ciasta niezłego również. No i do domu wróciliśmy.
Leczę dziś bolące nogi.

Dostaliśmy też zdjęcia z chrzcin. Prawie 300, każde poprawione jakimś programem. W dwóch formatach do tego.

Uwielbiam naszego fotografa. Ten sam, co robił zdjęcia na chrzcinach, robił też na weselu.
I wiecie co dowiedziałam się, e mam jakiś naturalny wdzięk do pozowania i fotogeniczna jestem.
Szok ze stresem. Taki komplement. Bosko.


A teraz ogarniam chałupę, pranie jutro zrobię, dziś mi się nie chce.
I może będę mieć chwilę dla siebie.

piątek, 19 kwietnia 2013

Na poprawę dnia.

Wchodzę ja sobie dziś na spokojnie na fejsbuka a tam cóż widzę?
Zapowiedź naszych zdjęć z chrzcin.
Cudną zapowiedź muszę powiedzieć.
Naprawdę.
Aż się reszty doczekać nie mogę :)

No i jak obiecałam to się dzielę.
Nasze chrzcinowe zdjęcie.
Dzięki temu, kto fotoszopa wymyślił :)


Szykuję Nas do wesela.
Masakra.
Nijak nie mogę się ogarnąć.
W totalnym proszku jestem.
A to wszystko przez tą pier...... pogodę.


No, to teraz będzie zdjęcie.
Mam nadzieję, że się na mnie nie obrażą ci, co to ich nie wymazałam.
Ale i zdjęcie by cały urok straciło :)

Tadam!

Foto. Słoneczne Chwile

środa, 17 kwietnia 2013

Znów o tej pogodzie i wiem, za co się obraził

Bo wczoraj było tak pięknie. Mała na spacerze spała ze 3 godziny.
A dziś? No kurka będzie lało.
Się jeszcze słońcem nie nacieszyłam a tu już brzydka pogoda.
Nie narzekam za bardzo, bo lubię deszcz, ale Małej mi szkoda.
Codzienne dotlenianie ma na Nią zbawienny wpływ, no się dziecię po prostu wyśpi i potem nie marudzi.
A i ja na tym skorzystam, bo jeździmy po największych wertepach, cóż poradzić takie trasy dziecię me lubi najbardziej.

Już wiem za co się Ślubny obraził, bo wczoraj wieczorem się znów zaczął złościć.
O co? Jak zwykle, o pierdoły.
Mówiłam mu, że perfekcyjną panią domu i jakąś wielką pedantką nie jestem.
Się staram żeby było w miarę ogarnięte.
Ale gdzie tam, nie dociera, przeszkadza mu że spodni mu nie uprałam, że tu coś leży, że tam coś leży.
I oczywiście ulubiony jego tekst że siedzę w domu i kompletnie nic nie robię.
No zatrzęsło mną.
Ale sobie pomyślałam chcesz- to będziesz miał.
Skończy się wchodzenie do domu w butach, skończy się moje po nim sprzątanie.
Zagonię go do roboty tak, że aż mu w pięty wejdzie.
A złośliwa i do tego ciężarna to dopiero będzie.

Rozwijając tą myśl jest przed dziewiątą, a ja już część prac w domu mam skończonych.
Jeszcze tylko zmyć podłogi, ogarnąć łazienkę i dokończyć obiad.
I już.

I z Małą na szczepienie.
Kolejne 200zł się pójdzie.....
Teoretycznie można by było zaszczepić darmowymi.
Ale więcej wkłuć to większy ból, więcej konserwantów i większy Małej dyskomfort.
Nie narzekam, na zdrowiu Małej nie oszczędzamy, tylko dla mnie to paranoja.
Uważam, że ta skumulowana powinna być darmowa.


Wstawiłam Mężowe spodnie od garnituru.
Ja nie chcialam ryzykować, ale się uparł, że mam je wyprać. No to piorę, na jego odpowiedzialność.
Żeby potem na mnie nie było jak się zniszczą.



Miłego dnia!

wtorek, 16 kwietnia 2013

W końcu doszłam do siebie

Po niedzielnych chrzcinach Małej.
Jedzenia mamy na cały tydzień jeszcze :)


Wszystko było ok do wczorajszego wieczora.
Się Ślubny wziął i obraził.
A ja nie wiem o co.
W domu posprzątane, może błysku jak z żurnala nie było, ale porządek i owszem.
Ładnie sobie kolację zjedliśmy.
A potem coś go trafiło.
Ja nie wiem.
Pytam i pytam. Się zastanawiałam, czy z sypialni się nie wyprowadzić, bo przecież powietrze można było nożem kroić.
Nie widziałam konkretnego powodu czemu mam się wynosić. I zostałam.

Nie rozumiem mojego Męża czasem. Sam będzie męczył o to, żeby mu powiedzieć, jak coś jest nie tak, a sam nie powie.

nożeszkurnajegomać.

A trudno, niech się obraża.
Zbyt ładna pogoda dziś na zewnątrz żebym cały dzień traciła na roztrząsanie powodów jego focha.


A w sobotę się znów bawimy.
Na weselu kuzyna mojego.

I tylko zmasakrowane nogi moe po obtartych butach muszę wyleczyć.


Znacie może sposób na pozbycie się z ciemnego garnituru kłaków puchu z białego kocyka?
Do czyszczenia pojedzie w przyszłym tygodniu. A na razie jakoś domowym sposobem muszę się tego cholerstwa pozbyć.



Lecę może jakieś poranie wstawię, chałupę z lekka ogarnę i z Małą na spacer.


Miłego, słonecznego dnia życzę!


piątek, 12 kwietnia 2013

Matko już piątek! Wyzwanie foto 5/7

No jakże ten czas zapiernicza.
Dziś wizyta u kosmetyczki. Rozłożona na dwa dni, bo oboje nas za jednym razem nie obskoczy.
Mam nadzieję, że będe mogła być pomiziana i dopieszczona......
Jeszcze tyle do zrobienia.
Garnitur, koszula, sukienka, buty....aaaaaaa.... bedę krzyczeć chyba!
A w domu nadal burdel....


Dzisiaj kusimy bliskością.
Moja bliskość na razie ma kilka cm "wzrostu", a mój brzuch stwierdza przynajmniej 2 miesiące do przodu. Z Małą też szybko brzuszek dostałam. A potem zrobiła się z niego tylko piłeczka z przodu :)


czwartek, 11 kwietnia 2013

Ekspresem.

Tylko powiadamiam o nowym poście na kolejnym dziecku.
Zapowiadany już wczoraj post o przesądach.



I jeszcze mała perełka, przypomniało mi się, jak pisałam tamten post:
Teściowa do Nas po przeprowadzce:
Te pokoje co na parterze macie wam wystarczą. Góry nie ruszajcie. Schody zniszczycie chodząc po nich. Takie macie piękne schody, po co je niszczyć.


Miłego!

No, niemożliwe! Wyzwanie foto 4/7

Wyobrażacie sobie, że mój mąż opędzlował wczoraj cały gar fasolki.
Cały gar. To, co mieliśmy jeść przez 3 dni.
Masakra. Gdzie się mu to zmieściło
Ja jedynie do obiadu zjadłam miseczkę.

Dziś więc zapiekanka makaronowa z sosem z torebki.
Bo nic innego mi do głowy nie wpadło.
Trudno i darmo. Lecę na łatwiznę.
Jutro też będzie zupa z mrożonki.
Gotować mi się nie chce, lenia mam jakiegoś.



Dziś w wyzwaniu zimny.
Od siódmej sie głowiłam.
Olśniło mnie dopiero, gdy pranie wstawiłam.
Potraktowałam temat dosłownie.
Zimny u Nas jest "zamarzalnik" z zimną zawartością, właściwie już jej resztkami. Tyle bowiem zostało z połowy świnki, którą w styczniu ze Ślubnym kupiliśmy. Niedługo wyprawa po kolejną połówkę, taniej wychodzi za niecałe 400zł mamy jedzenia na kilka miesięcy. Do tego jakieś 2 godziny roboty co by to wszystko porozdzielać i już :)
Żeby nie było, nie jemy samej wieprzowiny, kurczak też u nas bywa :)



Chciałam przeprosić wszystkie kobietki, których odwiedzanie i komentowanie zaniedbuję.
Gospodaruję dosłownie sekundy ostatnio na bloga.
Chrzciny w niedzielę, więc miliard spraw na glowie.
Aktualnie na tapecie generalne sprzątanie.

Mała z Fasolką tak się zmówiły, że dają mi popalić poczwórnie :)


Miłego!

środa, 10 kwietnia 2013

Ja się zastrzelę. Wyzwanie foto 3/7

Pogoda za oknem-beznadziejna.
Dość mam. Chodzę jak potłuczona.
Fasolka dokucza jak nigdy. Mała też dała popalić od rana.
Śpi teraz, tylko jak długo?

Gotuję dziś fasolkę po bretońsku. Będziemy jeść ze 3 dni.
Ufff.....

Od godziny wysyłam mejla. I nie potrafię sklecić dwóch prostych zdań.


Dzisiejsze wyzwanie foto pod znakiem torby.
Moja na tyle mała, że mieszczą się tam tylko niezbędne rzeczy.
Zamierzchłe to czasy, gdy miałam torbę wielkości worka na ziemniaki.






Zamiaruję kupić jakąś większą, ale z każdą jest coś nie teges.
Nie ma tej idealnej.




Dziś tak lakonicznie i krótko, wybaczcie!
Miłego!


PS. Na kolejnym dziecku jutro post o przesądach ciążowych i tych związanych z małym dzieckiem.
Niektóre zakrawają o absurd :)


Miłego!

wtorek, 9 kwietnia 2013

Taki to dzień był, co się prawie skończył

Zakupy się udały.
Mała wzbogaciła się o edukacyjną matę i w końcu karuzelkę do łóżeczka.
Powiecie zapewne, że trochę na takową za późno, ale przecież w drodze kolejne, więc i karuzelka później się przyda.
Mój portfel zbiedniał o kilkaset zł, bo przecież zakupy jeszcze i to i tamto.... nic tylko maszynkę do pieniędzy mieć w piwnicy.
I nadal wielką tajemnicą jest dla mnie fakt, jak ludzie mając do dyspozycji 700zł na jedzenie, picie itp. w np. 4 osoby żyją.

Chałupinę z grubsza odgruzowałam i zaległam przed telewizornią.
Z szklanką soku z mango i marakują pycha, mówię Wam. Dodatkowo miałam trochę suszonych moreli i ulubioną słomka ptysiową.
I skaczę po tych 15-tu kanałach naziemnej cyfrowej telewizji co to je mamy.
Na jednym Mod na sukces, nie no lecę dalej, spać nie chcę.
Kolejne to reklamy, jakiś szajs, tu Ewa rozmawia z jakimiś tam, jeszcze do kompletu bajki i wszelaki szajs jaki tylko byc może.
Włączyłam Polo Tv i po dwóch minutach stwierdziłam, że nie dam rady.
No nic nie ma. Nic. Zero. Null.
Ozeszkurnajegomac.
Chciałam trochę odpocząć póki jestem sama. Nie ma Ślubnego, nie ma Małej. No cisza, spokój i sielanka.
Rozglądam się za książką.
Dupa. Książki wszystkie wyniesione na strych. Przeczytane z resztą.
Noszbytowszystkokurna........

Więc zaległam przed komputerem.
Ale tu też mi źle.
Plecy bolą, głowa boli ehhh..... nawet końcówki włosów mnie bolą.
A tu Mała wróci, będzie trzeba się nią zająć, wykąpać, ogarną i w ogóle......

 I jak mantrę powtarzam jutro będzie lepiej, jutrobędzielepiej, JUTROBĘDZIELEPIEJ........

Na szczęście odwołali nam szczepienie. Mniejsze prawdopodobieństwo więc, że coś Mała przydyba z przychodni.
W niedzielę wielki dzień.
 Wszyscy się tym strasznie emocjonują, a ja mam wrażenie, że mnie te emocje omijają. Bokiem jakoś.
Nie wiem, czym mam się stresować i przejmować.
Się wyszykuje siebie i dziecko, się pójdzie do kościoła, się jakoś Małą na mszy będzie uspokajać co by nie wyła, się ją ochrzci, znaczy ksiądz. Potem impreza, jedzonko i inne.
No i już. Po imprezie. Danke, fenkju. Gudbaj.
Czym się stresować. Chyba tym, żeby dziecko mnie sukienki nie porzygało, albo nie nasrała w najważniejszym momencie, albo żeby była grzeczna.
Ot i cała historyja.


Idę zalec w wygodniejszej pozycji choć na chwilę, bo mamy jeszcze dziś jechać załatwiać kościelne sprawy.


Trzymajcie kciuki żeby mi dziecko spać poszło o ludzkiej godzinie i co by się juz nie budziła, bo ostatnio potrafi.


Miłego!

Jakoś to będzie. Wyzwanie foto 2/7

Się robi na świecie coraz lepiej.
I słoneczko też się nieśmiało pokazuje, i jakby cieplej.
Wiosna?

A może to te zakupy zaplanowane na dziś tak mnie nastrajają?

Gdy moje dziecię robi tak:

Proszę się nie śmiać z pieluchy i spinki na wezgłowiu. To jedyny sposób, żeby nam światło w nocy nie zapierdzielało po oczach.

Ja mam czas na prysznic, makijaż, śniadanko i malowanie pazurów.
Na razie muszę radzić sobie sama, Wizyta u kosmetyczki w sobotę, będzie hybryda, będzie spokój na 2-3 tygodnie z pazurami.

Ale żeby nie było tak kolorowo, to przeżyłam dziś chwile grozy.
Bo prąd nam odłączyli na chwilę.
A jak tu ugotować obiad, czy zrobić cokolwiek bez prądu?
Nawet centralne by nam nie chodziło, bo też jakaś siakaś część na prąd i bez tego ani dudu.

Ale już ok.


Dziś w wyzwaniu gra.
Jedyne, co mnie do głowy przyszło, to stare jak świat





Koniec sielanki, dziecko wstało. i obiad zaraz z gara wyskoczy.



Miłego dnia życzymy
Mała i ja!








poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Nie lubię poniedziałku. Wyzwanie foto 1/7

No nie lubię i już.
Choć słoneczko za oknem i pogoda chyba w końcu się zrobi wiosenna to i tak ciężko mi się zebrać.
Godzina ósma i zamiast włączyć siódmy bieg, bo Mała jeszcze śpi, to się przechadzam wolnym krokiem po domu i gdzie nie spojrzę, tam mam coś do zrobienia.


Wyzwanie foto znów się u Uli zaczyna.
I że profil mam swój pokazać.
No, to proszę.
O tej godzinie, tylko tyle jestem w stanie z siebie wykrzesać, czyli nie umyty włos w nieładzie..yyyy.... znaczy moja nowa super fryzura :)






Miłego.
Może to słońce podziała jak włącznik siły w końcu

sobota, 6 kwietnia 2013

Fryzjer idealny.

Macie swojego?

Ja chyba znalazłam.
Wyszłam od fryzjera dopieszczona, wychuchana, wydmuchana.
Jeszcze nikt tak długo nie pracował nad efektem.
Tanio nie było, bo 50zł a obcięcie z myciem.
Ale było warto.


Krótsza fryzura, to więcej zachodu, bo nie da się rano w kitkę spiąć.
Ale efekt tego zachodu jest nieziemski.


Mam nadzieję, że teraz szybciej wiosna przyjdzie.


Wracam do sprzątania.

Miłej soboty.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Nowa zakłdka, metroseksualny mąż i nic o pogodzie.

Zapraszam do obejrzenia nowej zakładki.


***
Pisanie o pogodzie sobie daruję.
Się nie będę denerwować.

Napiszę za to o moim mężu.

Bo jest tak, że mamy chrzciny Małej w następną niedzielę.
I co stwierdził mój Ślubny jakiś czas temu?
Otóż zapytał się mnie, czy pójdziemy do kosmetyczki przed chrzcinami.
Bo on to by sobie manicure zrobił i jakąś maseczkę na twarz też.

Ja o tym nie pomyślałam. A on tak.

I dziesięć razy na dzień pyta się mnie kiedy pójdę do fryzjera i jak sobie włosy obetkę.
Bo jemu podobają się tak i tak.


Więc kontempluję przed kolejnymi zdjęciami na necie jakże te włosy sobie obciąć.


Miłego

środa, 3 kwietnia 2013

Szlag by to..

Widzieliście toto za oknem?

I ponoć ma tak być do maja.
Dziękuję, nie skorzystam.

Bardzo poważnie ze Ślubnym rozważamy przeprowadzkę na jakąś Jamajkę, czy do Australii.
Tam, gdzie cały rok ciepło jest.

Po wczorajszym słoneczku zostało tylko wspomnienie.
Pizga. Bardzo.

Mam dość.

Chciałoby się napisać coś więcej, ale wzywa mnie mój nowy przyjaciel.
Pilnie wzywa.

Jest biały, ceramiczny, zimny, ciągle siedzi w tym samym miejscu i domaga się codziennego sprzątania.
W ciągłej uwagi.
Więc codziennie rano, a często i w ciągu popołudnia się przytulamy.

Tam przynajmniej nie widzę tego śniegu za oknem.


Ciepła życzymy.

wtorek, 2 kwietnia 2013

...i po świętach...

... i dobrze.
Moja Mama obładowała nas wałówą tak, że z tydzień nie muszę gotować obiadu.
Nie muszę, ale i tak ugotuję, bo mój wstręt do mięsa w dużych ilościach nie pozwala na te wszystkie karczki, kurczaki i inne. Nawet mięso z bigosu oddałam Ślubnemu.


Dziadkowie naszą nowinę przyjęli nad wyraz spokojnie. Doszliśmy do wniosku, że tak właściwie to tylko my się ze Ślubnym cieszymy.
I zaczynamy planować.
To trzeba kupić, tamto nam odejdzie. O tym możemy pomyśleć już teraz, a coś innego można odłożyć.
Trzeba się bardzo poważnie zastanowić, bo czeka nas kolejny kredyt, a nie chcemy się zakopać finansowo.

Po bardzo ciężkim dojeździe do moich rodziców, bo im dalej na południe, tym gorsza droga. Po mile spędzonych chwilach i całkiem niezłym powrocie przyszedł czas na powrót do codzienności.

Ogarniam syfek, który zrobiliśmy od wczoraj, piorę całą górę ciuszków Małej, zmywam podłogi, ładuję zmywarkę i idę leżeć.


Pogoda piękna, słoneczko świeci, śnieg topnieje, na podwórku już się robi błocko. Muszę koniecznie kupić kalosze.


Lecę sprzątać. I myśleć nad zdjęciami na nowe wyzwanie u Uli.
Miłego tygodnia.