Obserwatorzy

wtorek, 27 sierpnia 2013

O maszynie

Maszynę mam.
Takiego starego, leciwego Singera. Nie działa już, ale te kute nogi są. Trochę zakurzone, trochę już podniszczone, ale są.
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Singer_sewing_machine.jpg

Czeka teraz ta maszyna na przewiezienie do nas do domu.
I zastanawiamy się jak to zrobić. Do samochodu nijak nie wejdzie. Rozkręcić się tego chyba nie da, trzeba w całości. Tylko jak w całości?

A ja już się cieszę, co z tego, że zniszczona, co z tego, że nie działa, co z tego, no co? Skoro jest, moja ukochana, wymarzona, wyśniona przepiękna.
Bo to pamiątka po babci mojej. Już się ponoć któraś kuzynka zabierała za przywłaszczenie tejże, ale mama moja kochana wybroniła. I jest moja.

Znalazłam już dla niej miejsce. Czeka na nią i nic tego kąta nie zajmie.
Widzę ja tam w asyście bielonego, wiklinowego fotela. Ot, taki kąt do odpoczynku.
Sama się do Ślubnego śmiałam, że to bardziej kurz będzie zbierać niż być przydatnym, ale co z tego.
Stanie tam, i już.

Mam obiecany jesionowy blat, Ślubny dodatkowo obiecał, że zadzwoni do znajomego, co robi kute ogrodzenia żeby zapytać, czy by nam jej nie odnowił. I jeśli koszty nie będą jakieś drastyczne, to sprawa będzie załatwiona.
Sama bym sobie ją odnowiła, i tak zrobimy, gdy okaże się, że koszty odnowienia u specjalisty nas przerosną. Tylko w ciąży nijak się za to nie zabiorę. Potem z maleńkim dzieckiem też się nijak nie zabiorę, bo te wszystkie farby, lakiery i inne.....

Może za rok, dwa to cudo moje śliczne stanie w docelowym miejscu. To też jest powód do żartów między mną i Ślubnym. Takie nasze prywatne podśmiewajki.


Tak w temacie maszyn, to tą, co dostałam od rodziców na rocznicę, to cóż, stoi i czeka. Na miejsce, bo nie mam jej gdzie postawić. Nici też nie mam, nici muszę kupić.
Kilka rzeczy by się do przeszycia znalazło, tylko ja nie mam czym przeszyć, bo nie mam nici :D
Więc stoi i grzecznie czeka na swoją kolej. Obie czekamy i doczekać się nie możemy.


Przeczytałam gdzieś jaka jest różnica między 'kładę się spać' kobiety i 'kładę się spać mężczyzny'.
Bo gdy mężczyzna mówi, że się kładzie spać, to to robi, a gdy mówi te słowa kobieta, to jeszcze zrobi milion innych rzeczy zanim naprawdę się położy.
I każdego wieczora przypominam sobie te słowa. Bo każdego wieczora tak dokładnie jest.
I każdego wieczora kiwam głową, gdy tylko sobie o tym przypomnę.
A Ślubny się śmieje.


No cóż, lecę, pędzę pomidorową zrobić z niedzielnego rosołu.

Miłego dnia!

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Górne dwójki, dożynki i burdel.....

Małej wyszły kolejne zęby.
Nawet nie wiedzieliśmy kiedy, ot po prostu któregoś dnia zauważyłam, że już są.
Górne dwójki.
Śmiesznie tak, ale cóż, wylazły to są.
Ważne, że obyło się bez płaczu, marudzenia, gorączki czy innych objawów towarzyszących wychodzącym zębom.

Dożynki były wczoraj.
I jak to na dożynkach oprócz stoisk z wiejskim żarciem i innymi frykasami, to też było sporo tandety i odpustowych zabawek.
Największa kolejka o dziwo stała do budki z fast foodem. Stali starzy, stali młodzi, jakoś nikt nie pomyślał, że za te same pieniądze, mniejsze może nawet będą mogli mieć zalewajkę, gołabki, placki ziemniaczane, czy nawet zwykłą kiełbaskę z grilla.
Doszliśmy do wniosku ze Ślubnym, że pomimo takiego ogromu wyboru ludzie i tak pójdą do budki z hamburgerem czy innym, bo im się wydaje, że taniej, nawet jeśli taniej nie jest.

My w każdym bądź razie zjedliśmy sobie po kiełbasce z grilla, szaszłyczka na pół choć nie wiedzieć czemu smakował trochę jak wątróbka.

Posłuchaliśmy zespołu, który ponoć znany w Polsce i za granicą zafundował więcej cudzych piosenek niż własnych przebojów. A mówili, że wydali dwie, czy trzy płyty.
No cóż może uważają, że lepszy Ricky Martin i kiepska angielszczyzna albo ten cały Gangnam style niż polska piosenka.

A wcześniej Połomski jakoś potrafił zaśpiewać po polsku, całkiem nieźle. A bynajmniej dużo lepiej od tych całych gwiazd.


Burdel mam w domu.
Sakramencki i niemiłosierny.
Rodzice moi przyjechali w sobotę i tak sobie siedzieliśmy, gadaliśmy, coś tam panowie wypili, coś się zjadło, sielanka normalnie.
Wiecie, za każdym razem jak moi rodzice przyjeżdżają, to zwożą nam niesamowitą wałówę. I potem się okazuje, żę ja nie muszę pewnych produktów kupować przez jakiś czas, bo mam zapas na dłużej.
A mówimy rodzicom, że nie potrzeba, że do sklepu mamy nie tak daleko, że przecież pieniądze też są.
Nie, wałówa musi być.
I tym razem też była. Część z tego, co przywieźli muszę zamrozić. Większość właściwie muszę zamrozić, bo inaczej to mi się to wszystko popsuje w lodówce.

Wczorajszy dzień to jednak masakra, zmywarka włączona ze trzy razy, a kuchnia i tak wygląda jak po przejściu tornada.
Wszędzie stoją brudne i czyste naczynia, jakieś resztki, słowem masakra.
Nikomu się nie chciało sprzątać po obiedzie, tylko żeśmy się zebrali i pojechali na te dożynki, to burdel został.
A jak wróciliśmy, to mi się już sprzątać nie chciało.
No i zostało do dzisiaj.
A dziś to mi się jeszcze bardziej sprzątać nie chce.

Najgorsze jest to, że nikt tego za mnie nie posprząta.

Idę więc, póki Mała śpi ogarnąć cały ten majdan.

Trzymajcie kciuki, żeby mi szybko i sprawnie poszło.




Miłego dnia!

środa, 21 sierpnia 2013

Jesień idzie. Widać to u nas już niesamowicie.
Zimno się zrobiło.
Ja coraz grubsza.
Zostało mało czasu.
A lista 'to do' coraz dłuższa.
Cały czas wisi nad nami jak widmo jakieś pokój Małej.
Jakoś nigdy nie ma czasu. Zawsze wychodzą ważniejsze sprawy.
Musimy się spiąć. Bo potem będzie kiepsko.
Pókim na chodzie.

Spiąć się i już jednym ciągiem naszykować wszystko, co naszykować trzeba.

A właśnie, co się dziecku na roczek kupuje?
Bo musimy pomyśleć coś o prezencie dla chrześniaka Ślubnego.
I to koniecznie, bo ten jego roczek będzie akurat wtedy, kiedy ja mam mniej więcej pierwszy termin porodu.
Bo terminów mam trzy.
I nie wiem, co się takiemu dziecku kupuje.
Zabawkę jakąś, coś do ubrania, czy po prostu kasę?



Okropnie podobają mi się ceramiczne chlebaki

O, takie właśnie
źródło
























Przepiękne są, szczególnie ten pierwszy, szary, ale jednak biały lepiej mi będzie w kuchni pasować.
Tylko jest jeden problem. Cena Prawie 180zł za chlebak, to trochę dużo.
Trochę nawet bardzo dużo.
Obawiam się, że Ślubnego trafiło by na miejscu. Co prawda jest tolerancyjny, bez zbędnych pytań płaci za wszelkie sprzęty kuchenne, które tylko powiem, że są  mi potrzebne.  Jednak tej ceny raczej nie przełknie.
Przynajmniej nie w obliczu wydatków, które nas czekają.

Coraz bardziej podobają mi się elementy wystroju w stylu shabby chic.
I żałuję, że moje meble kuchenne są aż tak nowoczesne.
Teraz zdecydowałabym się na białe szafki i ciemny blat, a nie jak obecnie jasny blat i brązowe szafki.
Cały dom inaczej bym urządziła.

Teraz mam popis w pokoju Małej.
Mebelki już wybrałam, musimy jeszcze podjechać do sklepu i sobaczyć, jak to cenowo wyjdzie.
A może i zdecyduję się na jakieś inne.
W każdym bądź razie mój wybór to ten pokoik z firmy Klupś

Z zestawu będziemy zamawiać łóżeczko, szafę i komodę. No i jak cenowo nie wyjdzie najgorzej to regał też.
Ne jest to może w pełni zadowalający mnie wybór, ale przy cenach mebelków dla dzieci, które niskie nie są ten zestaw nie jest taki najgorszy.
Te różowe elementy zawsze można przemalować na biało.


Uff....
Czas wracać do domowych obowiązków.
Przede mną góra pieluszek tetrowych do obejrzenia. Które uplamione Mała dodrze, te czyste trzeba uprasować i schować.
Już nie wspomnę o ubrankach letnich co to je trzeba przejrzeć i schować.


Zwalniam tempo już od jakiegoś czasu, nie mam tyle siły co wcześniej.
Teraz robię tylko to, co konieczne.
Reszta czeka na później.



Miłego dnia!

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rok

Tak, to rok odkąd tyle się działo.
O tej porze w pełnym rynsztunku zadziwiałam wszystkich wokół rozsyłając uśmiechy, wywijając ze Ślubnym i nie bacząc na wielki brzuch i całą tę resztę.


Po tym pełnym wrażeń dniu moczę nogi w wodzie z solą, przeglądam zdjęcia i zastanawiam się jak to właściwie było.
Mam chwilę wytchnienia.
Bo od rana to szykowanie obiadu potem rodzice i teściowie, potem pogarnąć, posiedzieć z moimi rodzicami. Ufff, jak już pojechali, to siadłam i siedzę. I wspominam.
Sprzątać co mi jeszcze zostało będę jutro.
Ślubny śpi, jutro będzie dogorywał. Pozwolił sobie, to jutro będzie cierpieć.

A i muszę Wam napisać, że z teściami się normalnie odzywam.
Zgodą bym tego nie nazwała, ale jak to mówi moja mama lepsza słomiana zgoda jak złota wojna.
I tego się trzymam.

Uff....

Pochwalę się, dostałam maszynę do szycia yay!
Upiekłam pyszne ciasto yay!
Jestem zmęczona jak stopiećdziesiąt yay!
Czas odpocząć yay!


Miłego wieczoru/dnia/nocy/ niepotrzebne skreślić

wtorek, 13 sierpnia 2013

Duża Mała, posprzątane i muffinki....

Z Małej to już kawał panny jest.

Sama staje w łóżeczku,przy meblach i innych sprzętach próbuje, nie zawsze jej wyjdzie, potrafi się zająć czymś przez nawet spora chwilę, ba ona sama domaga się żeby ją zostawić w spokoju.

Lubi książeczki, szczególnie pogryzać rogi, ale gdy tylko troszkę się jej pomoże to i kartki przekłada, interesuje się obrazkami...

Najważniejsze jest to, że nie musimy rujnować się na drogie i wypaśne zabawki, bo wystarczy reklamówka, pilot od telewizora, moja torebka, pasek, jakiś kabel, tubka z kremem, talerzyk, kubeczek, brudne bądź wyprane rzeczy lub jeszcze coś innego żeby dziecko było zainteresowane.

A gdy dana rzecz z racji tego, iż jest niebezpieczna, jak reklamówka zostaje zabrana, to jest płacz i histeria.

Mała nam zasuwa po podłodze aż huka. I robi psikusy, ucieka jak może najszybciej byle jej tylko nie złapać.

Ma już dwa ząbalki, dolne jedynki.

Taka to nasza duża dziewczynka jest, umie coraz więcej, coraz bardziej samodzielna.
A jednak robi się z niej kawał przylepy.
Mama do usypiania, mama do ponoszenia gdy się uderzy, gdy jej źle i smutno. Mama najlepsza, na wszystko.

Ale gdy w kąpieli proszę ją "powiedz mama" z zawadiackim uśmiechem odpowiada "tata"

Ot, i taka to nasza Mała






Pamiętacie w tym poście pokazałam Wam mój burdelik.

A teraz chciałabym pochwalić się tą posprzątaną wersją.
Co prawda jest tam jeszcze lekki nieład, ale z pewnością lepiej jak było.
Z resztą, zobaczcie sami






















I no koniec muffinki ze skórką pomarańczową. Cudne, wilgotne w środku, pięknie pachną i smakują pomarańczami.
I co najważniejsze, skórkę kandyzowałam sama :)
 Brakuje im jeszcze tylko odrobiny białej czekolady jak wykończenia i dekoracji.
I byłoby idealnie !






Obiecałam sobie, że więcej o sytuacji w rodzinie nie napiszę, no chyba, że coś by się zmieniło.
Więc nie piszę, tylko lecę, bo Mała zaliczyła spotkanie z podłogą, co często jej się zdarza gdy chce zrobić zbyt wiele na raz.


Miłego dnia!

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Zgody nie będzie.

Przynajmniej nie między mną a teściami i szwagierką.
Dlaczego?
Otóż w sobotę Małą zajmował się Ślubny, ja ogarniałam chałupę, a że jemu trafił się późny klient, to Małą przejął teść. A jako, że i teść nie mógł jej dłużej nosić, to zamiast przynieść ją do mnie, to zaniósł ją do teściowej.
A mną zatrzęsło.
Bo cały tydzień odwracała się plecami do mnie, cały tydzień stroiła fochy nie wiadomo o co a teraz Małą chce bawić.
Pomyślałam, że tak być nie będzie, wpadłam do domu teściów i bez słowa zabrałam Małą i wyszłam.
Teściowa coś krzyczała, że z nimi wojuję, siostra Ślubnego mówiła coś o tym, że przyszłam z biedy i pokazuję cośtam.
A ja skupiałam się na tym, żeby się nie odwrócić i im nie wygarnąć, że takiej podłości i fałszu to ja dawno nie widziałam.
I może faktycznie moi rodzice nie są zbyt bogaci, ale z takiej biedy jak oni myślą to nie wyszłam. A nawet jeśli moi rodzice nie zarabiają kokosów, to myślą o tym, jak pomóc mi i mojemu bratu i co najważniejsze, nie są od swoich dzieci zależni.
O!
Ale się powstrzymałam, nie powiedziałam nic.

Słyszałam krzyki teścia, że to oni Małą wychowywali i że to tak być nie może że ja ją zabieram. Słyszałam jeszcze coś o telefonie do moich rodziców żeby zadzwonili i się pożalili.

Masakra, teściu chciał dzwonić do mojego ojca albo mamy żeby się na mnie pożalić. Przecież to śmieszne.

Cała ta sytuacja strasznie źle na mnie psychicznie wpłynęła, dostałam jakiegoś bólu brzucha, rozwolnienia i ogólny lęk mnie napadł.  A jak Małą niosłam od teściowej, to aż się cała trzęsłam z nerwów i emocji.

I jeszcze musiałam Ślubnemu wytłumazyć, bo on już sam nie wiedział co robić i wkurzony na to wszystko.
Więc mu jasno powiedziałam, że ja żadnych wojen z jego rodzicami nie chcę, że mnie byłoby łatwiej gdyby oni Mała zabierali, bo w jestem w ciąży, niedługo urodzę no i w ogóle. A przecież dziadkowie są ważni w życiu dzieci. Tylko kurczę co miałam zrobić gdy teściowa  i szwagierka cały tydzień fochem strzelają, a przecież sam Ślubny mi mówił, że mam Małej im nie zanosić. Popłakałam, potłumaczyłam i coś tam dotarło, szczególnie jak mu nabąknęłam, żę jego mama i siostra rzucały jakimiś wyzwiskami, czy innymi słowami a ja się zbyt nie przysłuchiwałam i nie pamiętam co mówiły, no to trochę go to ruszyło.
Liczę na to, że jego mamusia albo siostra coś zawalą w moją stronę. I że Ślubny to usłyszy.

Pomyślałam trochę w sobotę i doszłam do wniosku, o czym poinformowałam Ślubnego, że to właściwie tak być nie może i że to my powinniśmy być mądrzejsi i spróbować wybrnąć i jakoś rozwiązać tę głupią sytuację.

Ale już nie jestem tego taka pewna.
Bo w niedzielę drzi wejściowe otworzyłam dopiero po południu, żeby grilla zebrać i z Małą wyjść trochę na spacer.
I co mi się ukazało? Otóż na progu niczym jakieś śmieci leżały wszelkie zapasowe rzeczy Małej, które teściowa miała u siebie. Chusteczki nawilżane, pampersy, smoczek, zabawki, jakaś terowa pielucha i kocyk. Leżały sobie po prostu na schodach, na tym brudnym obsranym przez ptaki betonie luzem, nawet nie w zwykłej reklamówce, Ślubnemu pokazałam. Miałam skomentować, ale on był w takim szoku, że się powstrzymałam. Zabolało go to, nawet bardzo go to zabolało.
Ale jeszcze w jakimś momencie wyrażę swoją opinię.

I w sumie, to teściowie sami zdecydowali, że się wypierają Małej. Bo skoro oddali wszystkie jej rzeczy, to jak ja mam to rozumieć?

O mnie też pewnie na lewo i prawo teściowa będzie niestworzone historie opowiadać. Ale trudno, mam to w głębokim poważaniu.
Ja będę za to ta mądrzejsza i będę się starać trzymać język za zębami. Bo po co mówić komukolwiek, że moja teściowa jest taka a nie inna? Dla mnie nie ma sensu.



Ślubny może i ma trochę żalu do mnie o tą całą sytuację, ale ja staram się załagodzić, tłumaczyłam mu, choć najgorsze jest to, że on się zamyka i nie chce rozmawiać.
I dopiero musi przyjść jakiś przełomowy dla niego moment, żeby wyraził swoją opinię. I ja czekam na ten właśnie moment. Aż Ślubny zacznie mówić. Czekam z wielką niecierpliwością.

A na razie żyjemy dniem obecnym. Zrobimy z Małą pranie, zamieciemy i zmyjemy podłogi i będziemy jak najwięcej czasu spędzać na zabawie.

I jakoś to będzie :)

sobota, 10 sierpnia 2013

Deszczowa sobota

Za oknem na przemian pada, mży i co tylko.

Przynajmniej nie żar z nieba, taka miła odmiana.

O sytuacji z teściami, a właściwie z teściową, bo teściowi fochy przeszły to już mi się pisać nie chce.
Po prostu okazało się, że moja teściowa wcale a wcale taka fajna nie jest.
No cóż...

Staram się właśnie ujarzmić marudną Małą, szykuję sobie listę 'to do' i zastanawiam się jak ja to wszystko zrobię, skoro tak mi się nie chce.

Cały tydzień się opierniczałam, przez te pogody nie robiłam właściwie nic.
No, tylko podłogi myłam, bo Mała raczkuje po całym domu.

Gości Ślubny zaprosił.
A mnie się tych gości nie chce.
Ale nie mówię nic, bo byłoby mu przykro.
Szczególnie, że w zeszły weekend mieliśmy niezłą ferajnę z mojej strony.
Więc ciesząc się, że mamy tylko dziś dwie osoby mam nadzieję, że się wyrobię.

Szczególnie, że łazienkę wczoraj obleciałam.
Dobrze mieć mikro łazienkę.
Bardzo dobrze. Wystarczy pół godziny i gotowe, posprzątane.

Ufff....
Lecę, pędzę, bo się kurczę nie wyrobię.
Mała usnęła w końcu.
Mam jakąś godzinkę na zrobienie kilku rzeczy.

W pierdolniczku różowym po jednym popołudniu, gdy sprzątałam był błysk, teraz znów się lekki rozgardiasz zrobił.
systematyczność, to stanowczo nie jest moja mocna strona.



Miłego dnia!

I trzymajcie kciuki, żebym zdążyła :)!

wtorek, 6 sierpnia 2013

Co mam powiedzieć

Bo co tu powiedzieć Ślubnemu, gdy jego własna matka odwraca się do niego plecami.
Nie raz, nie dwa, tylko przez cały dzień, na każdym kroku, w każdym momencie?


Sytuacja jest coraz gorsza.
Rozwiązania nadal brak, Ślubny w coraz gorszej kondycji psychicznej.

Rozmowa z teściami w grę nie wchodzi.
Oni są z tych co to wiedzą najlepiej i mają w dupie zdanie innych.

Nadal stoimy w niebycie.

Znikąd rozwiązania.

No, chyba, że byśmy w lotto wygrali.


Wyprowadzka wchodzi w grę jedynie, gdy ślubny sprzeda wszystko.
Inaczej nie mamy za co się wynieść.



Najchętniej bym uciekła do moich rodziców żeby nie być świadkiem tego wszystkiego.
Ale jak tu Ślubnego zostawić?
Nie mogę.


Podle myślę, ale chciałabym żeby Ślubny zamknął to wszystko.
Żeby teściowie zostali się praktycznie bez środków do życia.
I jeszcze żeby musieli oddać Ślubnemu pieniądze za połowe tego starego rumpla, którym jeżdżą.
Te parę groszy, ale zawsze jakoś by to w nich ugodziło.
Chciałabym żeby Ślubny zabrał im wszystko, żeby sprawił, że będą kwiczeć, bo nie będą mieć za co żyć.
Bo teść jest zatrudniony u Ślubnego, prowadzi sobie jakiś śmieszny sklep, co to nic z niego prawie nie ma, tyle co na życie mają, wszelkie opłaty miesięczne typu ZUS czy inne płaci Ślubny.
A teść pracy tak prędko nie znajdzie, bo kto by chciał przyjąć chłopa po 55 roku i to do tego lenia i nieroba totalnego. I to takiego, co do kieliszka zajrzeć lubi. I zawsze jest najmądrzejszy, krytyka wszelaka to od razu z miejsca foch i obraza majestatu.
A teściowa ma jakieś świadczenie, czy coś całe 700zł miesięcznie.
Jest jeszcze siostra Ślubnego, coś tam zarabia, ale wiem, że jeśli by przyszło co do czego to by nie popuściła i nie utrzymywała teściów.
Bo tego chcą, żeby im dać pieniądze na wszystko, na życie, opłaty, wakacje i inne a oni tylko będą nosem kręcić i wymagać więcej.

Gdyby Ślubny zamknął tą działalność, teściowie by byli ugotowani. Bo tu już nic otworzyć nie można. Bo gmina zakwalifikowała te tereny pod uzdrowisko i nie można się ani budować, ani działalności otwierać.


Podłe są moje słowa, pełne jadu i nienawiści, ale tak właśnie myślę.
Caly mój szacunek do teściowej i do teścia wyparował w kilka dni.

Nie mogę patrzyć na mękę Ślubnego, na jego łzy i rozpacz.
Sama z każdą chwilą czuję się psychicznie coraz gorzej.
Boję się, że Ślubny robi coś naprawdę głupiego.
Bo powoli przerastają go te problemy. On synuś mamusi, co to mamusia zawsze za nim była doświadcza takiej krzywdy. Ciężko mu, cały czas powtarza, że to wszystko bez sensu.



A ja mam coraz większą ochotę pójść i wygarnąć im prosto w oczy, że zrobimy ze Ślubnym wszystko, żeby oni przymierali głodem.


Gryzę się jednak w język, odwracam głowę w drugą stronę i milczę.
Milczę, bo czasem aż brak mi słów.
Milczę, bo nie chce dolewać oliwy do ognia.
Milczę, bo po prostu mam dość.


Potrzebuję na granicy naszych działek płotu. Najlepiej betonowego, ze 2m na wysokość.
Żeby na nich nie patrzeć.

Na razie jednak płotu stawiać nie będziemy.
Ślubny pracuje, wszystko trwa w zawieszeniu.


Trzymam kciuki, żeby gorzej nie było.
Żeby teściowie się otrząśli.
Tłumaczę Ślubnemu i sobie, przede wszystkim jemu, że powinien iść i wprost powiedzieć teściom, że gdy tylko będzie nas stać na działkę to zbieramy majdan i pójdziemy sobie z całym tym naszym burdelikiem.


A na razie, jest ciężko. Na razie nie stać nas na wyprowadzkę.
Działki po 100zł za metr, minimum potrzebne dla nas to 3tyś metrów. Ideałem byłby hektar.
Proste to wyliczenia.


Ufff.... czekam, liczę na chwilowy rozejm.
Na poprawne stosunki.
Nie chcę jakiejś zażyłości, jakiegoś nie wiadomo jakiego spoufalenia, chcę tylko żeby Ślubnemu nie robili problemów.

Mała też na tym cierpi.
Bo jest tylko ze mną, odseparowaliśmy ją od dziadków, właściwie sami się dziadkowie odseparowali od Małej.
Gdy tylko któreś przechodzi ja odwracam się w drugą stronę, a Mała, cóż patrzy za dziadkiem, czy babcią.
Ślubny natomiast tak się uwziął, że odwraca też Małą, w ogóle nie pozwala jej spoglądać na dziadków.
Oboje staramy się unkać podwórkowych spotkań z teściami.
Żeby Małej nie robić nadziei, że babcia czy dziadek ją wezmą.

Jedyne, co jest dobre w tej sytuacji, to to, że Ślubny zaczął mi naprawdę pomagać.
Przy Małej.
Dopiero teraz czuję, że mam u niego wielkie wsparcie i że się stara.


Ja jednak wolałabym, żeby było dobrze.
Ze wszystkim.


Chaotyczny ten mój post, bardzo chaotyczny.
Ale wyrzuciłam wszystko z siebie i trochę mi lepiej.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Jak to w życiu czasem się popsuje.

Przez głupotę, zazdrość i bezsensowne pretensje doprowadziły do tego, że Ślubny najpewniej będzie musiał zamknąć firmę.
Niestety nie możemy sobie pozwolić na kredyt, który pokrył by i zakup nowych maszyn i działki.
Myśleliśmy, że najpierw zainwestujemy w maszyny, które zarobią na siebie i na nas na tyle, żeby kupić działkę i się przenieść w inne miejsce.

Co tu dużo mówić, moi teściowie są zazdrośni.
Przed ślubem mieli z tej Ślubnego działalności korzyści, teraz nie mają praktycznie nic.
Więc muszą nam dokopać. Bo przecież skoro oni nie mają praktycznie za co żyć, to my też nie możemy mieć jakichkolwiek pieniędzy.

Innego wyjścia nie ma.
Najgorszy jest ten zawód w oczach Ślubnego. Jego rodzice zamiast nam pomóc, to kopią w tyłek.

I zostaliśmy się u progu zimy z tak okropnymi problemami. Bo nie wiemy co robić.
Ślubny lubi pracować w tej branży, z resztą te kilka dobrych lat jego ciężkiej pracy, żeby dojść tu, gdzie jest teraz pójdą na marne.

Ale to nie jest najgorsze, najgorsze jest to, że potem z pracą będzie ciężko. Sytuacja na rynku jaka jest, każdy wie. Gorsza, lepsza, zmienna w każdym bądź razie.
Ślubny może pójść do pracy w każdej chwili. Ma tam jakiś kontakt, ktoś go z chęcią przyjmie, szkopuł w tym, że jest to praca w transporcie międzynarodowym.
Nie zostawi mnie przecież.

To jest nasz pierwszy problem, drugim niemałym problemem jest dom.
Poważnie zaczynamy myśleć nad sprzedażą tych 300m i kupnie czegoś mniejszego, najlepiej jak najdalej od teściów.

To też wiąże się z tak ogromnie przerażającymi kosztami, że aż sobie tego nie wyobrażam.


Zwaliło nam się na głowę mnóstwo pytań, pretensji i żali.

Przepłakałam pół wczorajszego wieczora z tego powodu.

Ślubny przerażony całą tą sytuacją, bo kompletnie nie wie co robić, a to przeraża go jeszcze bardziej.

I na to wszystko końcówka mojej ciąży.
Gdyby sprawy potoczyły się inaczej trochę i nie byłabym w ciąży, to też pewnie byłoby trochę inaczej. Prościej.
Ale czekamy na nasze kolejne Maleństwo z niecierpliwością i wszelkie trudności na to nie mają wpływu.


Pół nocy nie przespałam myśląc o tym, jak wyjść z tej trudnej sytuacji.
I jedyne do czego doszłam to to, że trzeba zamknąć firmę, sprzedać maszyny, samochody i w ogóle wszystko, Ślubny pójdzie do jakiejś pracy i w międzyczasie będziemy działać w sprawie sprzedaży domu.



Powiecie pewnie, że wszystko będzie dobrze, że damy radę i że ludzie mają wieksze martwienia i problemy.
Ale dla nas to jest naprawdę ciężka sytuacja.
Może być niedługo tak, że nie będziemy mieć za co kupić mleka, czy pampersów dla Małej.
A gdy to następne Maleństwo się urodzi? Wydatki wzrosną.
Dodatkowe opakowania pampersów, ciuszki, kosmetyki, wózek, fotelik.......

Za co kupić to wszystko, co jest niezbędne?
My sobie odmówimy, zjemy skromniejszy obiad, kupimy tańsze produkty, kosmetyki, czy ubrania.
Nawet na ciuszkach dla dzieci możemy trochę zaoszczędzić. Pepco mamy nie tak znów daleko. Z resztą i tak nawet teraz tam właśnie kupujemy Małej ubranka.

Mam nadzieję, że kolejne dni przyniosą rozwiązanie.
Bo najgorsze z tego wszystkiego jest spojrzenie Ślubnego, który uparcie twierdzi, że zawiódł i mnie i dzieci.
A ja uparcie będę twierdzić, że tak nie jest, że damy radę.
Będzie dobrze.
Bo musi być.
Dla nas.
Dla dzieci.

piątek, 2 sierpnia 2013

Amatorskie ręce

Zamiast sprzątać niesamowity burdel jaki w domu mi się zrobił, gdy razem ze Ślubnym niczym dwie trąby powietrzne przeszliśmy po domu, ja tworzyłam. Ba! można powiedzieć, że TWORZYŁAM. Szczególnie umysłem :D

Nie wyszło idealnie, zdjęcia też jakieś nie takie.

Ale jak na moje amatorskie ręce, to te jasnokremowe goździki świetnie rozjaśniają dość ciemną oprawę stołu.

No i najważniejsze, za niecałe 30zł i z elementami z odzysku ze starych bukietów mam coś swojego.

Poklejone ręce, syf i moje nerwy przemilczę.
O nieuprasowanym obrusie też sza!








Idzie jesień.

Nieubłaganie kończy się ten sezon letni.
I choć jeszcze przed nami kolejna fala niemiłosiernych upałów, to kartki w kalendarzu nieubłaganie zwiastują zbliżającą się jesień.
Za oknem już nie zboże, tylko snopki, żniwa zbliżają się ku końcowi, teraz w dobie takiego zmechanizowania to raz dwa idzie.

Moja spiżarka też zwiastuje jesień.
Truskawki i wiśnie czekają na swoją kolej zimową porą.
I choć trzy słoiki truskawek musiałam spisać na kompletne straty, bo zakrętki nie wytrzymały, to i tak jestem zadowolona z zapasów.
10kg przerobionych truskawek, po 4 kg mrożonych truskawek i porzeczek, 4kg czereśni w słoikach, wiśni mam już chyba z 15kg, wczorajsza 7-mio kilowa partia poszła po części na kompot, po części na wiśnie w syropie, trochę też zostało zasłoikowanych 'na specjalne okazje' w sensie że wiśnióweczka będzie. Trzeba jeszcze tylko pozlewać to wszystko w jeden większy słój, dolać spirytusu dla wzmocnienia efektu i trochę poczekać.
Wiśni nie mam dość, myślę, że jeszcze z 5-6kg uda mi się przerobić. Zapisane na kartce 'do kupienia' mniejsze słoiki, specjalnie na wiśnie w syropie.
Przede mną jeszcze brzoskwinie, ogórki i gruszki.
Już nawet mam kilka przepisów na ogórki. Będą wielkie testy.

I chyba na więcej nie dam rady.

Kura się ze mnie zrobiła, taka domowa. Bardzo, bardzo kura :)


Dziś ostatnia tura sprzątania w pierdolniku, może uda się poprzenosić te wszystkie graty. Przenosić będzie Ślubny, o ile skończy o ludzkiej godzinie. Bo ja dźwigać nie będę.

Przez te kartony, pudła, reklamówki i inne rzeczy to sie kurka większy bałagan zrobił jak był.
Trudno, dźwigać ciężarów nie będę. Co lżejsze, to powynosiłam. Z resztą Ślubny też się może przyczynić do porządku w domu. Mniej lub bardziej :)



Goście się nam zapowiedzieli. Dużo gości.
A ja zamiast pucować dom na błysk, totalnie olewam sprzątanie.
Jakoś nie czuję potrzeby odstrzelić chałupę na błysk.
Ot, porządek mam, zwykłe ścieranie podłóg, kurzy i ogarnięcie.
Ale to parcie na szkło jakoś mnie tym razem omija.

No, to mi się poprzestawiało, nie ma co!
Żeby nie było, trochę jednak posprzątam :)


Takiego mam lenia do sprzątania, bo kuszą mnie książki.
Te, co to je sobie kupiłam nad morzem.
I choć jednych jeszcze nie przeczytałam, już myślę o kolejnych, które chcę przeczytać.


Maleńka śpi. Juz z godzinę, jak nigdy usnęła jeszcze przed ósmą.
Może i mnie uda się choć na parę minut oczy jeszcze zamknąć.
Pędzę więc.


Miłego dnia!


czwartek, 1 sierpnia 2013

Znów o tym sprzątaniu

Bo znów jakiś anonim pod wczorajszym postem stwierdził, że żyję dla sprzątania.

A wcale tak nie jest.
O wiele bardziej wolę gotować, piec, czytać książki o słodkim nic nie robieniu, czy zabawie z Małą nie wspomnę.

Jednak sprzątanie zajmuje mi sporo czasu.

Mając tak duży dom, do tego w miejscu, gdzie kurzy się niemiłosiernie zmywanie podłóg, czy zamiatanie jest nagminne i nieuniknione.

A na 3/4 powierzchni domu mając drewno sprzątanie jest jeszcze bardziej pracochłonne.

Bo czasem trzeba poświęcić więcej czasu żeby zmyć nie tylko podłogi ale i sufity i ściany.
Bo sufity na piętrze, podłogi i część ścian mamy w drewnie.

I raz na jakiś czas trzeba to umyć. Porządnie.


A kurzu mam tyle, że hooooo.
Bo ja na podwórku nie mam trawy. Tylko piach, trociny, drewno.
Podczas upałów, gdy to wszystko wyschnie na wiór jest wesoło. Bardzo wesoło.

A jeszcze, gdy zawieje wietrzyk, to już w ogóle.

No i chodzimy w butach po domu. Nosimy dodatkowo.


Mała raczkuje.
Zasuwa aż huczy. Poleruje mi te moje podłogi aż miło.


Także Anonimie drogi jeśli nie masz dzieci, maleńkich dzieci, mieszkasz w bloku z płyty na kilkudziesięciu metrach, gdzie jak sprzątniesz raz w tygodniu to masz spokój na cały kolejny, zazdroszczę Ci szczerze.

Ja niestety sprzątam codziennie, będę sprzątać i już.