Obserwatorzy

środa, 31 lipca 2013

Dziwnie mi

Dziwnie mi, tak mi jakoś bardzo dziwnie.

Bo babci mi brak, żeby spytać jak te knedle się robić powinno. Ona by wiedziała. A tak moje pytania bez odpowiedzi zostaną. To już ponad rok jak jej z nami nie ma.

I dziwnie mi.

Dziwnie mi, bo porządek sam się nie chce zrobić. A powinien. Bo śmieci i innych rzeczy robi się cała kupa, a wyrzucić nie można, bo potrzebne. I sprzątam, sprzątam, sprzątam i końca nie widać.

I dziwnie mi.

Dziwnie mi, bo siedzę sama, Ślubny pracuje, Mała u dziadków a ja zamiast cieszyć się z choć chwili gdy mogę spokojnie porobić, to usiadłam i siedzę.

I dziwnie mi.

Dziwnie mi, bo ta pogoda za oknem jakaś siakaś beznadziejna.
Nie narzekam, ale dziwnie mi.

Dziwnie mi, bo nie wiem w co ręce mam wsadzić a weny i jakiegoś pobudzenia do działania brak.

Dziwnie m.
Tak dziwnie, że nawet książki nie pomagają,

Dziwny dzień mam.
Co z tego, że porządek względnie zrobiony, no poza górą i burdellikiem, Ślubny nie narzeka, Mała co prawda ząbkuje, ale do wytrzymania, że powinnam się cieszyć, że mamy wszystko, jesteśmy zdrowi i w ogóle. No co z tego wszystkiego, skoro mi dziwnie i już!


Koczę więc, bo ten wpis taki dziwny, jak mój dzień.
Może jutro będzie lepiej.

Miłego dnia!

wtorek, 30 lipca 2013

Różnica temperatur

Dziś znaczna.
W porównaniu z dniem wczorajszym dziś jest czym oddychać.

W Łodzi termometry wczoraj pokazywały 37stopni.
W radiu mówili.

Dziś wiatr spory sobie wieje, teraz słońce się wynurza.

Dziś chce się robić, a wczoraj to jakaś masakra była.

Obiad na dziś mam praktycznie gotowy.

Bo dostałam jakiegoś kopa i machnęłam wczoraj leczo. I chłodnik.
I mięsko jeszcze jakieś mam. No gitarka :)


Obiecałam Ślubnemu knedle z wiśniami co prawda, ale to może już nie dziś.
Bo dziś to chcę zacząć sprzątać.

Wczoraj z mojego burdeliku nie ruszyłam niczego. No nie chciało mi się.


Za to obrobiłam 6kg wiśni.
Nie tak jak chciałam, ale  tak jestem zadowolona.

Zapasy się powiększają.
Znacznie się powiększają. I dobrze, cieszy mnie to bardzo.

Na sierpień mam już plan.
Brzoskwinie, gruszki i ogórki. No i wiśnie, wiśnie do oporu.
I Ślubny już nawet nie protestuje. Po prostu znosi kolejne paczki słoików do samochodu a z samochodu do domu.
Bo polubił domowy kompot.


Ubolewam tylko nad tym, że jagody tak drogie, a sama niestety nie uzbierałam, bo wsiowe krzaki jagód w tym roku nie obrodziły.
A marzę i śnię o jagodnikach.
Takich pyszniusieńkich, jeszcze cieplutkich drożdżóweczkach z tym ciemnym nadzieniem....
Jagodniki z borówkami, to już nie będzie to samo.


Mała kwęka, stęka, okropna jest.
Usnąć nie może, choć zmęczona.

Uciekam więc zająć się tą wyjką, co głowe sobie obija o wszelkie możliwe powierzchnie.



Miłego dnia!

poniedziałek, 29 lipca 2013

Poweekndowo wraz z porcją zdjęć.

Weekend pod hasłem niemiłosiernego upału.
Dzisiejszy dzień również.

Mama obdarowała mnie obiadem, więc ta przykra konieczność została mi odpuszczona.

Przy temperaturze sięgającej 37stopni naprawdę nic się nie chciało.

Nie tylko nam, Małej również.

Wyrzynające się zęby Małej i ten niemiłosierny upał dał się we znaki wszystkim.

Jedynym ratunkiem była woda w baseniku kupionym praktycznie w ostatniej chwili z braku innego naczynia do kąpieli Małej.

Frajda niesamowita, oczywiście na chwilę.


Lubimy ciepło, lato wręcz uwielbiamy, jednak takie upały są okropne.
Schowane w domowych czeluściach czekamy na chłodniejsze chwile dnia.


Niestety weekend bardzo szybko się skończył, wręcz za szybko.


Po dzisiejszej pobudce o 4-tej, którą Ślubny zarządził mam ochotę jedynie na polegiwanie w łóżku.
Powroty z mojej ukochanej wsiowej głuszy zawsze były trudne, dziś tak wczesnym rankiem jedynie chłodniejsza była ta nasza podróż.

Po kilku dobrych godzinach po pobudce, gdy naprawdę mam ochotę tylko na drzemkę szybko pokazuję Wam moją ścianę wstydu.
Cykl całego sprzątania zaplanowałam na cały tydzień, jak wyjdzie, nie wiem, wszystko zależy od dobrej organizacji czasu Ślubnego.
Znaczy musi mieć czas na to, by powynosić meble w inne miejsce.
A ciuchy i reszta to już moja działka.

Wstydzicie sie swoich bałaganów?
 Przy moim to i tak pewnie lekki nieporządek.

Wybaczcie mi jakoś zdjęć, ręka mi się trzęsie z niewyspania.
Gdy tylko trochę odpocznę, to się może pochwalę lepszymi fotkami.




A tymczasem lecę, pędzę by skorzystać z tych ostatnich momentów porannego snu Małej i samej na choć pięć minut zamknąć oczy.

A po południu może się wysilę i ugotuję zieloną fasolkę, zrobię kompot, bo ostatnio nic innego nie pijemy, tylko kompoty. Ewentualnie herbatę.
No i zlokalizuję jakieś kartonowe pudła i zacznę ogarniać to burdello moje.


Miłego dnia Wam życzę!

sobota, 27 lipca 2013

Upał, skwar, piecze....

Na termometrze pewnie grubo ponad 30 stopni.
Nie wiem, bo nie mamy termometru.
Tak na wyczucie.

Się zagotować chcę.
Jeszcze coś ugotować, posprzątać, powiesić pranie......
No nijak nie da się poleżeć.
Mogłabym wieczorem, ale jedziemy do moich.
W końcu, bo już dawno nie byliśmy.
Aż wstyd.
I na cmentarz babci choć świeczkę zapalić, bo na mszy nie byliśmy.


Komukolwiek chce się w ogóle robić w te gorączki?
Wątpię.

Obdarowali mnie serem.
Takim wiejskim, pełnotłustym.
1,5kg.

I chciał nie chciał sernik robiłam.
Bo się kurna popsuje, ja za twarożkiem specjalnie niet, od czasu do czasu, Ślubny tylko na słodko.
I weź tu teraz zrób z 1,5 kg sera twarożek na słodko.

Do porzygu by chyb a jadł.

Więc sobie dodatkowo dołożyłam roboty i upału w kuchni, od piekarnika.

Kurna.
Kurna.
Kurna.
Kurna.


Powiesić 2 pralki prania, wstawić trzecią, pościerać kurze, pozmiatać i pomyć podłogi, lekko w łazience ograrnąć, przyszykować i posprzątać po obiedzie spakować nas na weekend i będę mieć wolne.

Kurna.
Kurna.
Kurna.

Mówiłam już, że mi się nie chce?
Nie?
To mówię, nie chce mi się jak jasna cholera.

Ale im szybciej się za to wezmę, tym szybciej skończę.
I będzie fajrant.

Lecę więc, bo nie zdążę nim Ślubny pracę skończy.



Miłego weekendu!!!

piątek, 26 lipca 2013

Wcale nie zginęłam.

Tylko mi wzięło i się w internecie popsuło.

Znaczy przez ciągłe włączanie i wyłączanie prądu się coś tam w modemie popitoliło i internetu nie było.

Także miałam spory odwyk od bloga i całej reszty.

Tęskniło mi się, oj, tak.

Zaliczyliśmy już nasze wakacje.
To był chyba najlepszy tydzień od bardzo dawna.
Mogłam liczyć na Ślubnego w każdym  momencie, dobra w nocy do Małej nie wstawał, ale usypiał, nosił, bawił..... full serwis.

I choć pogoda nie dopisała, bo momentami było naprawdę zimno, to powiem Wam, że chyba lepiej taka trochę chłodniejsza niż te upały.
Ślubny oczywiście się spalił, jemu naprawdę nie potrzeba wiele, więc teraz skóra schodzi.

A co poza tym?

Mała ma zęba, choć chwilowo przypomina on bardziej dziurę po wyrwanym, to jest, prawa dolna jedynka.
I z tej okazji od początku tygodnia jest wieczorami niespokojna.
Nie żeby tragicznie, ale szału nie ma. Ot, humorki.


Pisałam ostatnio o truskawkach?
Do tej pory zaliczyłam 5kg czereśni, 3kg wiśni w syrop i po powrocie 6kg wiśni w kompot.

Czereśnie i te 3kg wiśni drylowałam. Te wiśnie w kompot ładowałam z pestką.

Jeszcze muszę dokupić sobie słoików i wsadzić więcej wiśni na kompot i w syrop.
Myślę że jeszcze z 15kg obrobię :)

No i potem to będą gruszki. I śliwki. I nie można zapomnieć o ogórkach na korniszony.

I z tego wszystkiego prawie bym zapomniała o czarnej porzeczce. 4kg. Ale to w woreczki po mniej więcej 30dag i do zamrażarki. Pąkocik będzie :)

Oszalałam, normalnie mnie popitoliło :)

Ciążowe siły jeszcze mam, choć brzuch coraz większy, właściwie ostatnie trzy miesiące.
Albo dwa i pół.
Mały rośnie jak szalony, ponoć, tak mówi lekarz, bo od daty według OM do tej z ostatniego USG spokojnie można odjąć jakieś dwa tygodnie.
Połowa października czyli.


Moją ścianę wstydu pokażę, ale to dopiero w przyszłym tygodniu, jak się weźmie i zrobi większy burdel.
Bo przenosimy po niedzieli rzeczy do garderoby.
Z jednego pierdolnika w drugi.

Więc jak wywalę wszystkie łachy z szafy, to będzie niezły burdel.
Się wtedy zdjęciami pochwalę.

U Was też takie upały?
Już drugi dzień latam w przwiewnej kiecce co i rusz zadzierając ją po sam pas.
Bo mi kurna gorąco.
Bardzo gorąco.

Tak gorąco że jacieżniemogę.


Tak gorąco, że się nic nie chce.

Robić szczególnie.

Kurnajegomać.


Nic więc nie robię, poza minimum

No i oczywiście książki.
Się w kilka po okazyjnej cenie przed wyjazdem zaopatrzyłam, kupiłam też nowego Kinga, nie był w promocji, ale się powstrzymać nie mogłam.
Przeczytałam i powiem Wam, że warto było.
A no i nad morzem oczywiście kilka również kupiłam.
Ale tylko kilka, bo szału nie było z cenami, owszem taniej, ale nie tak jak się spodziewałam.
Chyba dopiero pod koniec sierpnia będą prawdziwe wyprzedaże.


Mała śpi, lecę więc skończyć to moje minimum.
A potem to tylko obijanie się po katach z książką w ręku.


Albo mnie coś strzeli i zabiorę się za kolejne słoiki wiśni.

W ciąży wiadomo, różne rzeczy się dzieją.



Miłego dnia!

I może teraz będę pisać częściej.


piątek, 5 lipca 2013

Oszalałam

Bo czy ktoś normalny przywozi sobie 10kg truskawek o 19?
I czy o tą normalność można posądzić kobitę w ciąży i z małym dzieckiem?

Do 23 walczyłam z truskawkami.
W słoikach wylądowało jakieś 9kg, trochę zjadłam, trochę zostawiłam na później.
Faktem jest, że 10kg umyłam, obrałam i jeszcze raz umyłam.

Reszta wylądowała w słoikach na kompot.

Sezon truskawkowy co prawda się skończył, ale okazało się, że teść miał namiar do kogoś kto truskawki hoduje. I tym sposobem zyskałam te kilogramy.

W przyszłym roku w słoikach wyląduje więcej, bo mając świadomość, że w okolicy są tak pyszne truskawki ja nie odpuszczę :)
I może będę miała więcej czasu na robienie czegoś więcej niż tylko kompotu.


A teraz nastawiam się na następne sezonowe warzywa i owoce.
W planach ogórki i wiśnie, no może jeszcze papryka na leczo. I pomidory na przecier albo sos.
Chyba, że w dobrej cenie będą brzoskwinie i morele.

M ktoś jakieś zbędne słoiki, chętnie przyjmę :)


Już wczoraj podejrzewałam się o poważną chorobę psychiczną. Bo moje podejście do domowych wyrobów jest co najmniej dziwne.
A może to już wiek? Może taki syndrom bycia na swoim?

Ślubny w każdym bądź razie śmieje się, że moje zachowanie normalne nie jest.
Patrzył z powątpiewaniem na ilość truskawek do przerobu i nie wierzył, że mi się uda.
Ale udało się! I jestem z siebie dumna :)




W sprawie prezentu imieninowego Ślubny rozwiązał sprawę stwierdzeniem 'coś sobie wybirzesz, bo ja nie wiem co ci kupić'
Pal sześć prezent ja czekam na życzenia.
Czy się doczekam?
Doba jest długa, więc i nadzieja jest :)

Jako, że wstałam dziś o szóstej, to sporo już za mną.
Korzystam jeszcze z faktu, że Mała śpi i lecę podszykować obiad.
Dziś zielona fasolka, ziemniaczki z koperkiem i pierś z kurczaka.
Taka miła, lekka odmiana po wczorajszej lasagne :)


Miłego dnia!

środa, 3 lipca 2013

Jak to z tymi facetami jest?

Zadaję sobie to pytanie ciągle i ciągle.

Ot, Ślubny mój, cały dzień oboje w nerwach, bo dostawa przyjść miała i tak nie wiadomo o której w końcu dojedzie.
A przecież za nadgodziny pracownikowi zapłacić trzeba.

Jak już przyjechała, rozładowali, to okazało się, że część jest nie taka jak miała być, część nie dojechała, no masakra totalna.

I Ślubny na mnie wjechał, że źle wysłałam zamówienie, że on sobie nie wyobraża tego, że on sam tego nie pociągnie, że ja nawet zamówienia spisać nie umiem, że jakby wiedział to by sam zrobił, no full serwis normalnie. Mówię Wam tak się nakręcił, że szok.

A ja już miałam wszystkiego dość.
Cały dzień czekania na dostawę, zajmowanie się Małą, potem mi teść przywiózł tak zapiaszczone truskawki, że nie mogłam ich zamrozić tylko musiałam dokładnie umyć, odszypułkować i powkładać do słoików. Trzy kilko truskawek tak drobnych, że szok, masakra totalna. A no i jeszcze sernik na zimno zrobiłam, posprzątałam, uprałam.......


Nawet mi się nie chciało z nim kłócić, jedyne czego chciałam, to uśpić Małą, wziąć prysznic i się położyć, bo plecy po całym dniu na nogach i noszeniu tych małych 8-miu kilo chciały mi pęknąć.
Dochodzi do tego odczuwanie 'tych' dni, pomimo, że w ciąży jestem.

Nie wytrzymałam, puściło mi wszystko i się normalnie popłakałam.
Ślubny dowiedział się, że mam dość, że skoro on nie potrafi poświęcić minuty na sprawdzenie ze mną jeszcze raz zamówienia przed wysłaniem, żeby pomyłek nie było choć go o to prosiłam, to niech się dzwoni, tak, jak powiedziałam mu że ja sobie wymiarów specjalnie nie wymyśliłam, bo po co takie jeszcze nietypowe miałam wynajdywać, że on mi nie wierzy i ja w ogóle mam wszystkiego dość.

Jeszcze mi powiedział, że jak ma reagować, skoro prostych danych nie potrafię przenieść na PDF. Choć on sam doskonale zdaje sobie sprawę, że przy kilkudziesięciu rubrykach, które trzeba poprawić i zsumować żeby się nie powtarzały nietrudno o pomyłkę.

W każdym bądź razie chyba przemyślał, bo po kilku minutach przyszedł i już bez nerwów powiedział żebym przestała płakać. Przeprosin nie usłyszałam, ale to i tak jak na niego było bardzo dużo.
Bo przeważnie to się wkurza do oporu.
I to ja muszę zacząć dochodzenie do normalności.


Ale nie tylko to dziwi mnie w mężczyznach, konkretniej w moim Ślubnym.
Wielkimi krokami zbliżają się moje imieniny, pisałam wcześniej, że zastanawia mnie co też Ślubny wymyśli.
Się od poniedziałku dowiaduję co też wymyślił.
Bo w poniedziałek się zaczęło przyszedł i zapytał co bym dostać chciała.
A ja miałam mu ochotę zrobić awanturę w stymu 'w ogóle mnie nie znasz, nie znasz moich potrzeb'

Nawet lista z autorami i tytułami książek leżąca przy komputerze, albo przeglądarka otwarta na konkretnej rzeczy nie dała mu do myślenia.

Skromnie powiedziałam, że nie wiem i że wierzę w niego, że coś wymyśli.

Wczoraj oznajmił mi, że się musi poradzić.

Jedyne na co mam ochotę to w wyszukiwarkę wpisać hasło 'jak długoterminowo cieszyć się z nietrafionego prezentu'

Bo ani jego siostra, ani jego mama mnie nie znają zbyt dobrze. I boję się  czym mogę zostać obdarowana.


Od wczoraj powtarzam sobie 'wierzysz w męża swego, wierzysz w męża swego'....

poniedziałek, 1 lipca 2013

poniedziałek, wakacje i inne pierdoły....

Po niedzieli zawsze jest poniedziałek.

Ślubny po wczorajszych wyskokach dziś pokutuje.
A ja mu pokutę jeszcze większą zadam :)
Na razie upajam się faktem jego kajania się.
No dobrze mi robi to, że Ślubny tak stara się naprawić swoje wybryki.


Już lipiec, dziś imieniny mojej mamy.
Za kilka dni moje, ciekawa jestem, czy Ślubny stanie na wysokości zadania.
I czym mnie zaskoczy. O ile zaskoczy.


Szykujemy się do wakacji.
Bo my jesteśmy z tych wyrodnych rodziców, co to z małym dzieckiem chcą wszędzie jeździć a nie tylko zamykać się w domu, jak to jest powszechnie uważane w pewnej gałęzi mojej rodziny.
Tacy z nas okropni rodzice, bo planujemy tygodniowy odpoczynek.
Na pogodę nie liczymy, no, może na tyle żeby chociaż nie padało.
Ja powoli zaczynam robić listę co trzeba kupić, co zabrać i jak to wszystko w bagażniku naszego samochodu poupychać.
Bo ten nasz samochód taki mało rodzinny jest, bagażnik ma mały, więc liczbę rzeczy trzeba ograniczyć.

Podzieliłam sobie to wszystko na segmenty

1. Apteczka
* syrop i czopki przeciwbólowe np Nurofen, Paracetamol itp..
* coś na biegunkę np Orsalit, Smecta... osobne dla nas, osobne dla Małej
* tabletki na przeziębienie i grypę np Gripex Max, w razie gdyby Ślubnego złapało, ja niestety nie załapię się
* Tabletki przeciwbólowe np Apap, Ibuprom
* Wapno
* żel łagodzący ukąszenia owadów i spray na owady
* Solcoseryl i inny żel na ząbki
* krem z wysokim filterm

2. Ubrania
* na cieplejsze i chłodniejsze dni, upały itp dla Małej, około 20 zmian
* cieplejszy polar,, czapka spodenki i kurtka dla Małej
* Ubrania dla nas, uniwersalne plus coś na upały i coś cieplejszego
* ręczniki
* ręcznik plażowy 2-3 szt
* koc do przykrycia Małej 


3. Dodatki
* wózek
* nosidełko
*folia p/deszczowa na wózek
* parasolka od słońca do wózka
* mata antypoślizgowa pod prysznic, ewentualnie dmuchany basenik, który będzie robił za wanienkę, zależy co kupimy
* kilka zabawek

4. Kosmetyczka Małej
* pampersy
* chusteczki nawilżane
* miniatury płynu do kąpieli/żelu do mycia
* krem dotyłeczny
* dodatkowy smoczek
*

5. Nasza kosmetyczka
miniatury kosmetyków do mycia, mydła w płynie, pasty do zębów itp...
minimum moich kosmetyków kredka do oczu, tusz do rzęs, pomadka ochronna i coś do demakijażu.

6. Jedzenie
* obiadki i deserki w słoiczkach dla Małej.
Nad tym ubolewam, bo sama jej gotuję a smaku słoiczków nie zna. obaczymy, czy będzie chciała w ogóle jeść. Próba generalna w domu.


Ufff, nie wiem co jeszcze na taką wyprawę zabrać, wdaje mi się, że wszystko z grubsza napisałam.
Jako, że startujemy nad morze, to tak z grubsza chyba wszystko.
Na plaży wylegiwać nie mamy zamiaru, ja w ciąży, więc nie wskazane, Mała jeszcze za mała, a Ślubny nie lubi.

Coś jeszcze? O czymś zapomniałam?
Może jakieś podpowiedzi...