Obserwatorzy

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Górne dwójki, dożynki i burdel.....

Małej wyszły kolejne zęby.
Nawet nie wiedzieliśmy kiedy, ot po prostu któregoś dnia zauważyłam, że już są.
Górne dwójki.
Śmiesznie tak, ale cóż, wylazły to są.
Ważne, że obyło się bez płaczu, marudzenia, gorączki czy innych objawów towarzyszących wychodzącym zębom.

Dożynki były wczoraj.
I jak to na dożynkach oprócz stoisk z wiejskim żarciem i innymi frykasami, to też było sporo tandety i odpustowych zabawek.
Największa kolejka o dziwo stała do budki z fast foodem. Stali starzy, stali młodzi, jakoś nikt nie pomyślał, że za te same pieniądze, mniejsze może nawet będą mogli mieć zalewajkę, gołabki, placki ziemniaczane, czy nawet zwykłą kiełbaskę z grilla.
Doszliśmy do wniosku ze Ślubnym, że pomimo takiego ogromu wyboru ludzie i tak pójdą do budki z hamburgerem czy innym, bo im się wydaje, że taniej, nawet jeśli taniej nie jest.

My w każdym bądź razie zjedliśmy sobie po kiełbasce z grilla, szaszłyczka na pół choć nie wiedzieć czemu smakował trochę jak wątróbka.

Posłuchaliśmy zespołu, który ponoć znany w Polsce i za granicą zafundował więcej cudzych piosenek niż własnych przebojów. A mówili, że wydali dwie, czy trzy płyty.
No cóż może uważają, że lepszy Ricky Martin i kiepska angielszczyzna albo ten cały Gangnam style niż polska piosenka.

A wcześniej Połomski jakoś potrafił zaśpiewać po polsku, całkiem nieźle. A bynajmniej dużo lepiej od tych całych gwiazd.


Burdel mam w domu.
Sakramencki i niemiłosierny.
Rodzice moi przyjechali w sobotę i tak sobie siedzieliśmy, gadaliśmy, coś tam panowie wypili, coś się zjadło, sielanka normalnie.
Wiecie, za każdym razem jak moi rodzice przyjeżdżają, to zwożą nam niesamowitą wałówę. I potem się okazuje, żę ja nie muszę pewnych produktów kupować przez jakiś czas, bo mam zapas na dłużej.
A mówimy rodzicom, że nie potrzeba, że do sklepu mamy nie tak daleko, że przecież pieniądze też są.
Nie, wałówa musi być.
I tym razem też była. Część z tego, co przywieźli muszę zamrozić. Większość właściwie muszę zamrozić, bo inaczej to mi się to wszystko popsuje w lodówce.

Wczorajszy dzień to jednak masakra, zmywarka włączona ze trzy razy, a kuchnia i tak wygląda jak po przejściu tornada.
Wszędzie stoją brudne i czyste naczynia, jakieś resztki, słowem masakra.
Nikomu się nie chciało sprzątać po obiedzie, tylko żeśmy się zebrali i pojechali na te dożynki, to burdel został.
A jak wróciliśmy, to mi się już sprzątać nie chciało.
No i zostało do dzisiaj.
A dziś to mi się jeszcze bardziej sprzątać nie chce.

Najgorsze jest to, że nikt tego za mnie nie posprząta.

Idę więc, póki Mała śpi ogarnąć cały ten majdan.

Trzymajcie kciuki, żeby mi szybko i sprawnie poszło.




Miłego dnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz