Kurczę, ta jesień to już pełną parą.
Przynajmniej jeśli chodzi o pogodę.
Ślubny się buntuje, bo twierdzi, że lata jeszcze trochę zostało.
W każdym bądź razie dziś u nas kropi, wieje, słońca w ogóle nie widać a ja z jesiennym nicniechciejstwem poweekendowym przetaczam się z kąta w kąt i tylko patrzę gdzie by tu poleniuchować.
Nie tylko ja mam taką ochotę na jeszcze choć chwilowe przedłużenie weekendu.
Ślubny również, męczy się, pogoda go denerwuje, ale wyszedł do pracy i trwa w postanowieniu 'byle do piątej'
Tylko Mała jakaś taka energiczna, żywiołowa i nic sobie nie robi z mojego lenia.
Na szczęście porządki robi u teściów.
Więc ja odfajkowawszy wszystkie punkty do zrobienia zaleguję na kanapie z katalogiem Ikea 2014 w ręku.
Szukam pomysłów, inspiracji, przeglądam, podziwiam......
I cały czas myślę co tu do zrobienia jeszcze jest.
Bo mamy dużo.
Garderobę przenieść, czekamy na mebelki, złożyć je trzeba, poukładać, poprzekładać, powynosić, naszykować.......
A mój brzuch coraz większy.
I ciągle mam nadzieję, że maraton goszczenia się zakończymy w ten weekend.
Bo w końcu chcę odpocząć. Zwyczajnie, po ludzku odpocząć.
Wrzesień przyszedł a ja nie mam ani słoika ogórków na zimę. Podobnie jak nie mam brzoskwiń, gruszek ani śliwek.
Minął mi ten czas sierpniowy jakoś galopująco szybko i nic nie zrobiłam.
I tylko patrzę na te pojawiające się jabłka, mój prywatny wyznacznik nadchodzącej zimy.
I myślę że nic nie układa się tak, jak sobie to zaplanowałam.
Jedna rzecz w całym tym paśmie przeróżnych wydarzeń, zbiegów okoliczności i całego naszego życia jest niezmienna.
Termin porodu zbliża się wielkimi krokami.
A ja kompletnie nie jestem na to gotowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz