Obserwatorzy

piątek, 6 września 2013

Zakończenie sezonu, czekanie, glukoza, badania, bigos i wątróbka

Kończymy sezon w sobotę.
Sezon na gości.
Dom posprzątałam. Mniej lub bardziej, ale posprzątałam.
I naprawdę jestem szczęśliwa z mikrołazienki naszej. Bo tak, mamy mikrołazienkę, mniejszą nawet niż ta w blokach. Bo gdy na wyłożenie płytkami podłogi w łazience zużywa się jakieś 2,5m tychże, łącznie z wyłożeniem brodzika, to inaczej takiej łazienki nazwać nie można.
Więc szczęśliwa jestem.

 Dużo wysiłku w sprzątanie nie włożyłam, sie mi nie chciało.
Wymyśliłam sobie tylko ciasto. Takie ze śmietaną, wiśniami, ponczem i całą resztą.
Roboty od zaje...... dużo znaczy.
I jeszcze barszczyk czerwony z rurkami kruchymi i nadzieniem wytrawnym i słodkim.

No i bigos zrobiłam. Ale to już musiałam.
Bo mieliśmy tak okropne mięso, że jedynym wyjściem było zrobić bigos. Golonka się 4-ry godziny gotowała i twarda była.

Więc mam gar bigosu, z czego część zamrożona.
Zapasy kurna, zapasy.

Jeszcze prześladuje mnie wątróbka. Taka duszona, z cebulką i kaszą pęczak.
Znaczy Ślubny mnie prześladuje co bym mu taką wątróbkę zrobiła na obiad.
Tylko jakoś nie kwapi się do zakupu rzeczonego produktu.
Więc wątróbki niet.

Czekamy nadal na mebelki dla Małej.
Czekamy, czekamy i doczekać się nijak nie możemy.
Wolałabym żeby przyjechały wcześniej, bo jeszcze trochę siły na skręcenie i umycie tych mebli mam, co będzie za chwilę, nie wiem.

Na glukozie byłam.
Znaczy na próbie cukrzycowej.
Nie zwróciłam tego ulepka co do picia dostałam.
Ale potem mdliło mnie pół dnia.
Do tej pory otrząsam się na samą myśl.

I jeszcze krew powtórzyć muszę, bo się skrzep wziął i zrobił i nie zrobili mi badań.

MASAKRA Mówię Wam.

Tak siedzę, myślę i piszę. Jak zwykle nic nie jest tak, jakbym chciała, nijak mi sie myśłi w piękne, poetyckie zdania nie chcą układać.

Z tego siedzenia i ciągłego kasowania plecy mnie tylko rozbolały.
I powiem Wam, że powiedzenie o pięknym i cudownym stanie jakim jest ciąża musiał być mężczyzną, albo kobietą, która nigdy w ciąży nie była.
Dla mnie to totalna bzdura. Dość mam już tej ciąży. Najchętniej to już bym urodziła.
I z chęcią poznam choć jedną JEDYNĄ osobę, która ciążę przechodzi bez wszelakich dolegliwości. Bez mdłości, bóli, puchnących nóg i rąk, zachcianek, uczucia ciężaru, kilogramów w ilości hurtowej i w końcu wykańczającego porodu lub cesarki po której dochodzenie do siebie jest mordęgą.
Ja nie znam.

Dziękuję, więcej dzieci to ja chyba chcieć nie chcę. Chyba, że nosić ten ciężar będzie ktoś za mnie.
Ja chcę w końcu bluzki, spodnie, sweterki, sukienki i całą garderobę w normalnym rozmiarze.
Bez patrzenia, czy brzuch się zmieści.
Chcę na wadze w końcu zobaczyć spadek a nie przyrost.
I tylko żeby biust został......


Miłego weekendu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz