Obserwatorzy

wtorek, 2 kwietnia 2013

...i po świętach...

... i dobrze.
Moja Mama obładowała nas wałówą tak, że z tydzień nie muszę gotować obiadu.
Nie muszę, ale i tak ugotuję, bo mój wstręt do mięsa w dużych ilościach nie pozwala na te wszystkie karczki, kurczaki i inne. Nawet mięso z bigosu oddałam Ślubnemu.


Dziadkowie naszą nowinę przyjęli nad wyraz spokojnie. Doszliśmy do wniosku, że tak właściwie to tylko my się ze Ślubnym cieszymy.
I zaczynamy planować.
To trzeba kupić, tamto nam odejdzie. O tym możemy pomyśleć już teraz, a coś innego można odłożyć.
Trzeba się bardzo poważnie zastanowić, bo czeka nas kolejny kredyt, a nie chcemy się zakopać finansowo.

Po bardzo ciężkim dojeździe do moich rodziców, bo im dalej na południe, tym gorsza droga. Po mile spędzonych chwilach i całkiem niezłym powrocie przyszedł czas na powrót do codzienności.

Ogarniam syfek, który zrobiliśmy od wczoraj, piorę całą górę ciuszków Małej, zmywam podłogi, ładuję zmywarkę i idę leżeć.


Pogoda piękna, słoneczko świeci, śnieg topnieje, na podwórku już się robi błocko. Muszę koniecznie kupić kalosze.


Lecę sprzątać. I myśleć nad zdjęciami na nowe wyzwanie u Uli.
Miłego tygodnia.


1 komentarz: