Obserwatorzy

piątek, 26 kwietnia 2013

Kolejny dzień

I kolejny czas na zrobienie zakupów.

Lodówka niebezpiecznie zaczyna świecić pustkami.
A ja zastanawiam się co zrobić na obiad? Zapasy się nam kończą w niebezpiecznie szybkim tempie.
Wczoraj i dziś pomidorowa. Ślubny uwielbia i sam zarządził.
Ok, a jutro? W niedzielę?

Bo jest tak z naszymi zakupami, że Ślubny na moje "trzeba kupić" robi minę jakby zjadł kilo cytryn.
Zawsze po zrobieniu listy wydaje mu się, że to za dużo, że baz połowy można się obyć.
A przy kasie i tak grzecznie odpowiedni nominał z kieszeni wyciąga i płaci.
Dużo się zużywa tego wszystkiego.
Co prawda zakupy robię raz na jakiś czas, ale i tak. Ciągle coś się kończy.


Mała znów z ubranek wyrosła. A tych na 74 mamy niewiele.
I znów Ślubny nosem kręci na zakupy.

Do tego jakimś dziwnym trafem wszelkie ubrania robią się na mnie zbyt ciasne. O ile w spodnie się jeszcze mieszczę, to z górą jest problem. Bluzki dziwnie ciasne, niektórych to już nawet nie zakładam, bo pękną w szwach.
Chyba pora na jakieś ciążowe zakupy.
Ciepło się robi. Potrzeba mi takich luźnych bluzek wszelakich.
I znów Ślubny nosem zakręci, bo to kolejne pieniądze.
Tak, jakby wydawanie tychże mnie się podobało.

Siedzę więc i piszę, lista z każdym punktem coraz większa, kwota do wydania rośnie. Dlaczego to wszystko takie drogie? Przecież nie kupujemy towarów luksusowych.
Jedynym luksusem na jaki sobie pozwalam to raz w tygodniu 30dag suszonych moreli.
Wszędzie się słyszy o zdrowym jedzeniu, o tym, że trzeba jeść warzywa i owoce, że przez cały rok i w ogóle ryby i te inne.
Ale jak tu sobie pozwolić na zróżnicowaną i bogatą w różne składniki dietę gdy w sezonie zimowym ceny warzyw i owoców windują tak w górę, że człowieka nie jest stać.
Bo jak tu kupić malutką główkę kalafiora za 9zł, albo kilo papryki za 20zł. Można, oczywiście posiłkować się mrożonkami, ale taki kalafior z mrożonki, to smakuje gorzej jak podeszwa, a ceny za małą paczkę mrożonek dochodzą nawet do 10zł za opakowanie.
A gdzie ryba albo jakieś mięso? Wołowinę zachwalają, fajnie, tylko kilogram to koszt 35zł albo indyka, też za jakieś 20zł za kilo, albo i więcej.
Ryba? Tylko panga mrożona, albo mintaj. Świeżą kupić strach, bo nie wiadomo.
Ser żółty, ten prawdziwy to 35zł za kilo i więcej, te "tanie" po 15-20zł to wyroby seropodobne.

Robić zakupy w marketach powiecie, tak, zawsze to jakieś rozwiązanie, ale odkąd w marketowej paczce mrożonek znalazłam mysie bobki, a chleb był po prostu spleśniały, z otwartej kaszy wyleciały mole a z makaronu zrobiła się breja, trafił się też raz zapleśniały dżem i wędlina, co to się od razu zielona zrobiła zakupy w marketach niespecjalnie są nam na rękę.

Z resztą daleko mamy do marketu. I co z tego, że oszczędzimy na zakupach jak musimy dojechać jakieś 20km do marketu w jedną stronę?
Prościej podjechać do najbliższych sklepów w sąsiedniej miejscowości, gdzie mamy jakieś 5km w jedną stronę.

Ale żeby nie było do miasta jeździmy, raz w tygodniu po mleko Małej, a i to przy okazji załatwiania przez Ślubnego spraw zawodowych.


I ciągle słyszy się o podwyżkach cen, tylko pensje jakoś rosnąć nie chcą.

Nas na razie jest troje. Ja, Ślubny i Mała, dojdzie jeszcze jedno Maleństwo.
Niby na dwie dorosłe osoby zakupów nie robi sie dużo.
Właśnie, niby. Bo za każdym razem po wizycie w sklepie patrzymy na rachunek  niedowierzaniem. Bo kupione tylko to, co potrzebne. A kwota zastraszająco wysoka.

A gdzie jakieś ubranie, buty, kurtka, majtki, skarpetki, czy cokolwiek?
Gdzie wyjście do kina, restauracji? Gdzie jakaś książka, gazeta, cokolwiek?


A co z osobami, co mają najniższe krajowe? I z jednej marnej pensji muszą opłacić rachunki i utrzymać pięcioosobową rodzinę?

To jest dopiero problem.


Ale mi się zebrało na wynurzenia.
A tu Mała stęka, Mąż się obiadu domaga, dom ogarnięcia.
A ja?
Czy mnie ktoś ogarnie?

Włosy tłuste wołają o wodę, szampon, odżywkę, wymodelowanie, dopieszczenie.
Cera w opłakanym stanie też woła o pomoc.
Paznokcie się połamały i wyglądają jak ogryzki u nastolatki.
Byle jakie ubranie...

Woła to wszystko o pomstę do nieba.

A ja?
Po co coś zmieniać?
Dla kogo?
Dla siebie?
Przecież za chwilę i tak będę wyglądać jak słonica albo inny hipopotam.
Po co to wszystko?

Dla Niego i tak najważniejsze jest, czy podłoga umyta i kurze pościerane.
Czy naczynia umyłam i czy kolacja na stole.

I tak sobie trwam w nicości połączonej z beznadzieją.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz