Zachciało mi sie muffinek, ale muffinek nie byle jakich tylko takich z truskawkami.
A jak kobiecie w ciąży się coś zachce, to nie ma zmiłuj.
Nabyłam więc droga kupna blachę z dziurkami specjalnie do muffinek, bo takowej jeszcze nie miałam, truskawek dwa kilo też kupiłam i kilka innych rzeczy również, no bo przecież na zakupach byłam.
Wróciłam ja do domu pierwszy apetycznie wyglądający przepis sobie zanotowałam i zabrałam się za organizowanie składników.
Mąka jest, cukier też jest, jajka,mleko, proszek do pieczenia, olej, no wszystko w domu było.
Blachę umyłam, bo trzeba wiadoma rzecz.
Składniki mokre z mokrymi, suche z suchymi połączyłam, wiadomo, potem mokre z suchymi, to też wiadomo, wiadomo prawda?
Piekarnik się gdzieś tam w tle rozgrzewa a ja chcę się brać do nakładania tego ciasta co się ma stać moimi pysznymi muffinkami z truskawkami do mojej super wypasionej nówki sztuki nie śmiganej blachy, i następuje zonk.
Bo powszechnie wiadomo, że dla własnej wygody i poniekąd bezpieczeństwa muffinki piecze się w papilotkach.
A ja papilotek niet, null, zero.
Przypomniałam sobie jak to ktoś, gdzieś kiedyś zamiast papilotek użył papieru do pieczenia. i te muffinki wyglądały tak ładnie, inaczej, no cud, miód i orzeszki.
Moje tak nie wyglądały. Papier nie chciał się ułożyc tak jak ja chciałam, a jak się już pozaginał, to na miejscu zostać nie chciał, wyskakiwał z formy. No cuda, panie cuda.
Po soczystej porcji słów niecenzuralnych, gdy pół blatu i ja do połowy w cieście utaplana po nierównej walce z przeklętym papierem do pieczenia wszystkie dwanaście miejsc było jako tako ciastem napełnione, pół truskawki w każdą włożone, blacha wylądowała w piekarniku, ja mogłam ogarnąć powstały burdel, muffinki się upiekły, nie wyglądają jak te ze zdjęć, ale i tak są pyszne.
Następnym razem dodam więcej truskawek:)
Pisałam już wyżej, że kupiłam dwa kilo truskawek.
Z doświadczenia wiem, że liość ta jest zbyt duża żebym mogła zjeść to wszystko na raz, no nie da się nijak, a truskawki na dzień następny nadają się już tylko do wyrzucenia, gniją w zastraszającym tempie.
Znalazłam więc sposób na zachowanie świeżości tych krótkosezonowych owoców.
Zamroziłam.
Odkrycie, nie?
Takie nie umyte, z szypułkami powkładałam w jednorazowe pojemniki na ciasto, co mi się jeszcze z chrzcin zostały i fruu do zamrażalnika.
Koniecznie muszę się zaopatrzyć w większą ilość pojemników, tylko takich plastikowych i pomrozić więcej owoców, truskawek, malin, wiśni, jagód..... Zimą do ciast, muffinek czy innych będą jak znalazł :)
I kompotów też muszę narobić.
Tylko muszę nakupić słoików, bo też nie mamy. Kilka po ogórkach korniszonach obiecałam już mamie, bo ona też będzie robić korniszony :)
W ogóle mam takiego ogromnego powera na weki w tym roku, że masakra.
Zna ktoś jakieś fajne przepisy na ogórki ?
Z owoców to jedynie kompot, za dżemami nie przepadamy, z warzyw to ogórki, bo one schodzą najwięcej, papryki mam chyba ze 20 słoików jeszcze i nie ma kto jej zjeść, a innych warzyw też niespecjalnie :)
Wiecie, że jest lato?
Takie super, hiper mega wypasione lato jest.
I choć większą część dnia spędzam w domu sprzątając, gotując obiad i tak dalej, no i chowając się przed tym okrutnie palącym słońcem, to morda mi się cieszy jak nie wiem co, szczególnie że Ślubny w końcu załatwił mi ścięcie lipy za domem, teraz wystarczy trochę porządku tam zrobić i już będę miała kącik wypoczynkowy super wypasiony.
Się może doczekam, kiedyś :)
Aha, Ślubny dziś nadal chory.
Na tyle chory, że się na noc z sypialni wyprowadziłam.
Znacie samogony, bimber znaczy. Pewnie znacie. I wiecie, że ma on specyficzny zapach.
A taki trawiony zapach ma jeszcze bardziej specyficzny.
To sie wyprowadziłam, bo wyrobić się nie dało. No nijak sie nie dało.
Zamówiłam mu prezent na urodziny. I mam wielką, ogromną nadzieję, że dojdzie.
Taka mam nadzieję, że hej!
Choć nie powinnam mu nic kupować, bo nie zasłużył.
Ale niech ma, się ucieszy. Mam nadzieję, że sie ucieszy.
I morda mi się śmieje, bo Ślubny będzie miał problem, bo ja imieniny mam w lipcu :) a on nie lubi prezentów kupować, bo nie wie co kupić :D
I wiem, podła jestem, okropna i okrutna. Ale morda mi się cieszy na samą myśl o tym jego problemie :D
Nie przyznam się, że ja nad prezentem dla niego, to dwa miesiące myślałam
Dobra, lecę pranie wstawić i powiesić i wstawić kolejne, i podłogi umyć i poskładać pranie i ogarnąć w kuchni burdel po obiedzie i w końcu trochę odpocząć...
Miłego dnia!!!!
Podziwiam ten zapał do pracy, bo mnie taka pogoda rozleniwia totalnie. Najchętniej ucinałabym sobie drzemkę w ciągu dnia, ale kiedy moje dziecie śpi trzeba się ogarnąć i wziąć za robotę, a kiedy nie śpi to sama wiesz :D pozdrowienia dla Was :)
OdpowiedzUsuń