Obserwatorzy

poniedziałek, 16 września 2013

W poniedziałek

Piszę do Was bo chcę się w końcu pochwalić.

Pochwalić prawie wykończonym pokoikiem Małej.
Prawie, bo brakuje w nim jeszcze drobiazgów.


Z resztą co ja będę mówić, zobaczcie sami..

Z tego wiklinowego kosza jestem zadowolona.
Choć korci mnie, żeby przemalować go na biało...



 I nasza książeczkowa półeczka



O książeczkach miałam jeszcze napisać.
Bo kupiłam kilka naprawdę fantastycznych.
I powiększa nam się kolekcja książeczkowa.

Te, to na razie bardziej dla mnie. Choć Mała lubi, gdy prezentuję jej inny wierszyk lub wyliczankę. No i ze Ślubnym mieliśmy kupę śmiechu czytając i przypominając sobie wierszyki z dzieciństwa.
Do tego świetne ilustracje, no i niezbyt wysoka cena.

 Tak, tu nasza kolekcja zwykłych kartonowych wierszyków. Maleńka na razie tylko ogląda obrazki, i gdy coś ją zainteresuje woła "o"

 To chyba moja ulubiona książeczka. Już planuję zakup kolejnej. Prosta forma, mało tekstu i fantastyczne ilustracje.

 Te dwie są fantastyczne, bardzo je polecam. I chyba to ja je bardziej lubię niż Mała. Choć i ona powoli się do nich przekonuje. Prosta forma, nie za dużo się dzieje, w sam raz dla Małej.

Choć te opisane jako 'dla maluchów' dla mnie sa po prostu kolejnymi, w których przekładamy kartki z prędkością światła. A Mała o dziwo je lubi.

Teściowa uważa, że Mała jest za mała na czytanie książeczek, jednak dla mnie to najwyższa pora, zbyt późno nawet.
Mała lubi przewracać kartonowe kartki, lubi oglądać obrazki i lubi jak jej opowiadam, co na obrazkach jest.

Nasza kolekcja będzie się powiększać, szczególnie, że znalazłam fantastyczną księgarnię, gdzie mają ogromny wybór książeczek dla dzieci.

I już myślę, o bajeczkach na dobranoc. Może miś Paddington, może Muminki, może Dzieci z Bullerbyn. A może zwykłe baśnie braci Grimm.

Chcę Maleńka odzwyczaić od usypiania chodząc i bujając.
Ale to dopiero, gdy jej to paskudne katarzysko przejdzie.
Jutro dzwonię po lekarza niech ja obejrzy, bo zaczyna pokasływać.


Brat pojechał, zjechali inni goście, tacy niespodziewani.
Ale odbębnione, zaliczone.
Tylko Ślubny mi dokucza zdrabniając moje imię.
A ja do tej pory nie mogę zrozumieć jak chłop 60 lat mógł się do mnie dowalać. Przy żonie i przy moim Ślubnym.
Cieszę się tylko, że Ślubny mnie uprzedził o takiej ewentualności.

Wyniki mam złe.
A moja pani doktor nie przyjmuje, bo chora.
I nie wiem gdzie szukać innego lekarza. Do państwowej przychodni nie ma szans, prywatnie nie wiem gdzie iść. Masakra.
Zadzwoniłam do pierwszej lepszej kliniki w mieście. Wizyta prywatna 100zł. Okazało się, że lekarz do którego mam iść przyjmuje też na szpitalu. Czyli moją panią dr prowadzącą zna. Kurcze. Z resztą mało to istotne, istotne jest to, że wizytę mam w czwartek. I na bank dostane leki.
Byłabym poszła do mojej pani dr w zeszłym tyg, ale w ośrodku pobierają krew raz w tygodniu a wyniki są po 48 godzinach nie raz dopiero. A biorąc pod uwagę, że krew musieli pobrać mi ponownie, bo z tamta próbką było coś nie tak,  nie miałam z czym iść do pani dr. I teraz na tej czwartkowej wizycie z pewnością dostaniemy opierdziulanty, byleby mi pomógł ten lekarz.



Musimy kupić barierkę na schody. Dziś Mała z trzeciego schodka w ostatniej chwili ściągłam, bo jak by rypła na płytki główką, to strach pomyśleć.
Tylko szukam takiej rozporowej, bo nie możemy i nie chcemy wiercić dziur w ścianie i poręczy. Akurat mamy tak włączniki światła ustawione, że nawet chyba by się nie dało.
Choć i tak będzie problem z tą barierką ze względu na rzeźbiony słup poręczy. Nie wiadomo, czy utrafi akurat tam, gdzie jest równo.


Nic nie idzie po naszej myśli.
Ze Ślubnym non stop mamy do siebie wzajemnie jakieś pretensje.
A to on nie sprzątnął talerza ze stołu, i mam nerwy, a to ja nie schowałam jego kurtki do szafy i on ma nerwy, a to ja coś zrobiłam, lub nie albo odwrotnie.
Wpadliśmy w pętlę wzajemnych nerwów i pretensji. I nie wiem kompletnie jak to zakończyć.
Do tego nawarstwiają nam się problemy firmowe.
I tych, z teściem nie wspomnę.



Szukam jeszcze taniego regału.
Potrzebny mi do trzymania książek i różnych pierdół papierologicznych. 
Są w JYSK-u tanie, ale nie wiem, czy to nie będzie wielkie g*wno.
I chyba czeka nas kolejny wydatek w postaci robionego na zamówienie regału z dębu, czy innego. Albo będziemy myśleć o czymś innym.
Bo zaraz mi się w tym naszym 'gabinecie' zrobi taki burdel, że głowa mała.


Uff....
lecę, pędzę zobaczyć jak tam Mała, bo jest u babci, jeszce muszę zamieść i zmyć podłogę.
I nie zwariować.
Koniecznie nie mogę zwariować.

Gratuluję temu, kto dotrwał do końca.
Miłego!

3 komentarze:

  1. Widzę, że macie Pana Pierdziołkę. Warta ta książeczka do kupienia? Bo słyszałam o niej, ale jakoś się waham. Też naszą małą przyzwyczajam do książeczek od kiedy zaczęła bawić się zabawkami i wszystkim interesować. Myślę, że na to nigdy nie jest za wcześnie.
    Ze schodami też mamy problem, bo ona uwielbia się po nich wspinać, ale jakoś się zebrać nie możemy, żeby kupić bramkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. dotarlam ........:) malo tego przeczytalam z zainteresowaniem:)

    OdpowiedzUsuń
  3. jestem tu przez przypDEK ALE CHCE POWIEDZIEC ZE 3 TYG TEMU PRZEMALOWAŁAM WSZYSTIE KOSZE WIKLINOWE NA BIAŁO I SĄ BOSSSKIE :) POLECAM :)

    OdpowiedzUsuń